Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/183

Ta strona została przepisana.

Gdym z twoim ojcem, moim przyjacielem,
Pierwszy raz życia żołnierza próbował!
W swojem rzemiośle wyszedł on na mistrza
Pod okiem pierwszych tego wieku wodzów.
Trzymał się długo, lecz obrzydła starość
Obu nas wreszcie w swe ujęła szpony,
Wygnała obu z rycerskiej szermierki.
Gdy mówię o nim, zda się, że młodnieję.
W dni swoich wiośnie słynął on dowcipem,
Który dziś także w młodych widzę panach;
Ale ich żarty spadną na nich samych,
Jeśli lekkości honor nie osłoni.
Wzór dworzanina, dumny bez pogardy,
Bystry był w słowach ale bez goryczy;
Lecz kiedy równy wyzwał go na słowa,
Umiał pogardę goryczą zaprawić,
Bo honor jego, sam sobie zegarem,
Znaczył mu chwile, w których mówić trzeba,
A wierny język skazówki tej słuchał.
Niższych od siebie wznosił uprzejmością;
Tak wielkość swoją schylał do ich nizin,
Że skromność jego dumą dla nich była,
Do ich ubogich zginając się pochwał.
Gdyby mąż taki za wzór młodym służył,
Wnetby spostrzegli, idąc jego śladem,
Że dotąd tylko cofali się w drodze.
Bertram.  Piękniejsza pamięć jego w twojej duszy,
Niż na grobowcu, miłościwy królu,
I napis mniej mu przynosi zaszczytu,
Niż słowa twojej królewskiej pochwały.
Król.  Jakbym chciał być z nim! Zwykle on powtarzał:
(Zda się, że jeszcze słowa jego słyszę,
Bo ich do ucha na ślepo nie ciskał,
Lecz je w nie szczepił, by przyniosły owoc)
„Niech umrę“, (takim zwykle swoje żarty
Kończył wyrazem słodkiej melancholii)
„Niech raczej umrę, kiedy lampa moja
Oliwy kroplę ostatnią wypali,