Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/284

Ta strona została przepisana.
—   274   —

Bardzo mu pilno, śpiesz, to moja rada.
Proteusz.  Serce mi moje radzi usłuchanie,
A jednak tysiąc razy nie powiada. (Wychodzą).


AKT DRUGI.
SCENA I.
Medyolan. — Pokój w pałacu Księcia.
(Wchodzą: Walentyn i Spieszak).

Spieszak.  To rękawiczka pańska.
Walentyn.  Nie, nie moja,
Mam me na ręku.
Spieszak.  Weź pan, bo i ona
Sama na teraz towarzyszki szuka.
Walentyn.  Pokaż ją; daj mi; o tak jest, to moja;
Słodka ozdoba dłoń boską kryjąca!
O Sylwio! Sylwio!
Spieszak.  Pani Sylwio! Sylwio!
Walentyn.  A to co znowu?
Spieszak.  Nie słyszy cię, panie.
Walentyn.  A któż to na nią wołać ci rozkazał?
Spieszak.  Ty sam, mój panie, lub źle zrozumiałem.
Walentyn.  Zawsześ zbyt prędki.
Spieszak.  A ostatnią razą
Dostałem burę za zbytnią powolność.
Walentyn.  Dość tego. Powiedz czy znasz panią Sylwię?
Spieszak.  Tę panią Sylwię, w której pan się kocha?
Walentyn.  A skąd wiesz o tem, żem jest zakochany?

Spieszak.  Skąd wiem? Z następnych znaków szczególnych: naprzód, nauczyłeś się pan, jak pan Proteusz, załamywać ręce obyczajem malkontenta; smakować w piosnkach miłosnych jak makolągwa; przechadzać się samotnie jak zapowietrzony; wzdychać jak student, który