Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/285

Ta strona została przepisana.
—   275   —

zgubił swój elementarz; płakać jak młoda dziewka, co pochowała swoją babkę; pościć jak chory na dyecie; czuwać jak bogacz lękający się złodziei, a wyć płaczliwie jak żebrak na odpuście. Było niegdyś twoim zwyczajem, panie, gdy się śmiałeś, piać jak kogut; gdy się przechadzałeś, lwim stąpać krokiem; jeśli pościłeś, to chyba zaraz po obiedzie, a jeśli miałeś smutną minę, to chyba dla braku pieniędzy; teraz tak się przemieniłeś, panie, dzięki kochance, że patrząc na ciebie, ledwie mogę uwierzyć, że to pan mój dawny.
Walentyn. I to wszystko widzą we mnie ludzie?
Spieszak.  Widzą to wszystko nie w panu lecz za panem.
Walentyn.  Za mną? To być nie może.
Spieszak.  Tak jest, za panem, to rzecz niewątpliwa, bo szukać przed panem drugiego takiego prostaczka, ani myśleć; ale patrząc na pana, stoi szaleństwo za panem, nawskróś je widać jak chorego wodę w szklannem naczyniu; ktokolwiek też pana zobaczy, może być doktorem i poznać pańską chorobę.
Walentyn.  Ale powiedz mi, czy znasz panią Sylwię?
Spieszak.  Tę, w którą pan wlepia tak oczy, gdy siedzi przy wieczerzy?
Walentyn.  Czy się na tem postrzegłeś? Ona właśnie.
Spieszak.  Nie, panie, nie znam jej.
Walentyn.  Jakto? Widziałeś, że wlepiam w nią oczy, a nie znasz jej przecie?
Spieszak.  Czy to ta pani tak niezdarna?
Walentyn.  Czy oszalałeś? Nie tyle ona piękna, co we wszystkie powaby bogata.
Spieszak.  Wiem o tem dobrze.
Walentyn.  O czem wiesz dobrze?
Spieszak.  Że nie jest piękna, ale we wszystkie powaby przez pana uposażona.
Walentyn.  Chciałem powiedzieć, że jeśli jej piękność jest doskonała, to jej powaby są niezliczone.
Spieszak.  Prawda, bo pierwsza malowana, a drugie nie mają liczby.
Walentyn.  Jakto malowana? Jakto nie mają liczby?