Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/286

Ta strona została przepisana.
—   276   —

Spieszak.  Łatwa odpowiedź. Tak malowana, żeby za piękną uchodzić, a jej powaby są bez liczby, bo nikt ich nie widział, żeby je porachować.
Walentyn.  Za kogoż to mnie bierzesz? Ja piękność jej cenię.
Spieszak.  Bo jej pan nie widział od czasu jej oszpecenia.
Walentyn.  Od jakże dawna jest oszpecona?
Spieszak.  Od czasu jak się pan w niej zakochał.
Walentyn.  Kocham ją od chwili, w której ją po raz pierwszy ujrzałem, a zawsze wydaje mi się piękną.
Spieszak.  Jeśli ją pan kocha, nie może jej pan widzieć.
Walentyn.  Dlaczego?
Spieszak.  Bo miłość jest ślepa. O gdybyś pan miał moje oczy! lub gdyby własne twoje oczy miały bystrość, którą posiadały, gdyś pan wyrzucał Proteuszowi, że chodził bez podwiązek!
Walentyn.  To cóżbym zobaczył?
Spieszak.  Swoje dzisiejsze szaleństwa, jej szpetność nieskończoną. Jeśli Proteusz zakochany nie widział dość jasno, żeby podwiązać pończochy, to pan zakochany nie widzisz nawet tyle ile trzeba, żeby włożyć pończochy.
Walentyn.  To i ty musisz być zakochany, skoro wczora rano nie miałeś oczu do wyczyszczenia moich trzewików.
Spieszak.  Prawda, panie, byłem zakochany w mojem łóżku. Dziękuję panu, że wytrzepałeś ze mnie moją miłość, bo teraz będę mógł śmielej przyganiać pańskiej.
Walentyn.  W konkluzyi, kocham ją bez granic.
Spieszak.  Wolałbym, żebyś pan tę miłość wyprawił za granicę, a sam wrócił do rozumu.
Walentyn.  Ostatniego wieczora poleciła mi napisać kilka wierszy do osoby, którą kocha.
Spieszak.  I pan napisałeś?
Walentyn.  Napisałem.
Spieszak.  Czy tylko nie koślawe czasem wiersze.
Walentyn.  Nie, chłopcze, napisałem je jak mogłem najprościej. Lecz cicho! nadchodzi. (Wchodzi Sylwia).
Spieszak.  O prześliczne jasełka! o prześliczna łątka! Pan mój zacznie jej teraz tłómaczyć jej rolę.
Walentyn.  Pani moja, tysiąc razy dzień dobry!