Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/291

Ta strona została przepisana.
—   281   —

Lanca.  Boję się, żebyś nie stracił języka.
Pantino.  A gdzieżbym go stracił?
Lanca.  W twoich gadkach.
Pantino.  W moich gatkach?
Lanca.  Stracę przypływ i podróż i pana i służbę i przypływ! Człowieku, toć gdyby rzeka wyschła, łzami ją mojemi zdolny jestem wypełnić, a gdyby wiatry ustały, mógłbym popędzić czółno mojemi westchnieniami.
Pantino.  Śpiesz się tylko, wysłano mnie za tobą.
Lanca.  Więc mnie szukaj.
Pantino.  Czy chcesz iść?
Lanca.  Chcę. (Wychodzą).

SCENA IV.
Medyolan. — Pokój w pałacu Księcia.
(Wchodzą: Walentyn, Sylioia, Turyo i Spieszak).

Sylwia.  Sługo!
Walentyn.  Pani!
Spieszak.  Panie, sir Turyo marszczy na pana czoło.
Walentyn.  Ha, paziu, to znak miłości.
Spieszak.  Nie ku panu.
Walentyn.  To ku mojej pani.
Spieszak.  Dobrzebyś pan zrobił, gdybyś go wygrzmocił.
Sylwia.  Sługo, jesteś smutny.
Walentyn.  Prawda, pani, zdaję się być smutnym.
Turyo.  Czy się pan zdajesz, czem nie jesteś?
Walentyn.  Być może.
Turyo.  Tak robią obłudnicy.
Walentyn.  Tak robisz i ty, panie.
Turyo.  A czemże się być zdaję, choć nie jestem?
Walentyn.  Mądrym.
Turyo.  Jaki na to masz dowód?
Walentyn.  Twoje głupstwo.
Turyo.  Gdzież to je odkryłeś?
Walentyn.  Na twojej kamizelce.
Turyo.  To kamizelka pikowa.