Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/304

Ta strona została przepisana.
—   294   —

Książę.  Dzięki ci składam za uczciwą troskę,
I póki żyję, dłużnikiem twym będę.
Ich miłość mojej nie uszła baczności,
Chociaż myśleli, że głęboko spałem.
Nieraz oddalić chciałem Walentyna
Z jej towarzystwa i z mojego dworu,
Lecz trwożny, abym błędnem podejrzeniem
Nie skrzywdził ciężko niewinnego męża,
(Porywczość, której zawsze unikałem)
Przychylne dotąd miałem dlań spojrzenia,
By odkryć prawdę, którą dziś mi stwierdzasz.
Lecz by ci dowieść mojej ostrożności,
Wiedząc, jak łatwo młode uwieść lata,
Co noc w wysokiej zamykam ją wieży,
A klucza z mojej nie wypuszczam ręki.
Wykraść ją stamtąd niełatwo mu będzie.
Proteusz.  Dostojny panie, wynaleźli sposób,
Jak się do okna komnaty jej dostać,
I po plecionej unieść ją drabinie.
Wkrótce Walentyn z drabiną tu wróci,
Byłeś chciał, książę, łatwo mu ją wydrzesz.
Racz tylko sprawą tak zręcznie kierować,
By się domyśleć zdrady mojej nie mógł,
Bom wszystko odkrył przez miłość dla ciebie,
Nie przez nienawiść ku przyjacielowi.
Książę.  Daję ci słowo, nigdy się nie dowie,
Że mi w tej sprawie dałeś ostrzeżenie.
Proteusz.  Żegnam cię, książę, Walentyn się zbliża.

(Wychodzi. Wchodzi Walentyn).

Książę.  Sir Walentynie, dokądże tak spieszysz?
Walentyn.  Posłaniec na mnie w domu moim czeka,
Co do przyjaciół mych zabrać ma listy,
Spieszę się przeto, aby mu je wręczyć.
Książę.  Czy treść tych listów tak wielkiej jest wagi?
Walentyn.  Donoszę tylko o mem dobrem zdrowiu,
I o łaskawem twem przyjęciu, książę.
Książę.  Więc nic nie nagli, zostań tu na chwilę;
Chciałbym o pewnych mówić z tobą sprawach,