Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/308

Ta strona została przepisana.
—   298   —

A spiesz się, jeśli cenisz swoje życie (wychodzi).
Walentyn.  Raczej śmierć, niźli życie śród męczarni!
Śmierć, to wygnanie od samego siebie,
A mną jest Sylwia; od niej być wygnanym,
To być od siebie: zabójcze wygnanie!
Gdzie Sylwii niema, światło światłem nie jest,
Radością radość nie jest, gdzie jej niema.
Czyż starczy myśleć, że jest przy mym boku,
Karmić się cieniem jej doskonałości?
Jeśli śród nocy niema przy mnie Sylwii,
Pieśni słowika nie mają melodyi;
Jeśli na Sylwię pośród dnia nie patrzę,
To dzień ten dla mnie bez światła i ciepła;
W niej ma istota, i przestaję istnieć,
Jeśli jej błogi wpływ mnie nie oświeca,
Nie grzeje, karmi i nie daje życia.
Nie ujdę śmierci, uchodząc z tej ziemi:
Jeśli zostanę, na śmierć tylko czekam,
A uciekając, uciekam od życia.

(Wchodzą: Proteusz i Lanca).

Proteusz.  Leć, chłopcze, leć, leć, wynajdź mi go co prędzej!
Lanca.  Łapaj! łapaj!
Proteusz.  Cóż tam zobaczyłeś?
Lanca.  Tego właśnie, za którym gonię. Niema włosa na jego głowie, któryby nie był Walentynem.
Proteusz.  Walentyn!
Walentyn.  To nie on.
Proteusz.  Któż więc? Duch jego?
Walentyn.  Ani to.
Proteusz.  Cóż więc?
Walentyn.  Nic.
Lanca.  Czy nic może mówić? Mamże go, panie, palnąć?
Proteusz.  Kogo chciałbyś palnąć?
Lanca.  To nic.
Proteusz.  Nędzniku, uchowaj cię, Boże!
Lanca.  Chciałbym nic palnąć, pozwól, dobry panie.

Proteusz.  Daj pokój, mówię. Walentynie, słowo.
Walentyn.  Uszy me głuche na dobre nowiny,