Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/38

Ta strona została skorygowana.
—   28   —

Nad malowany przepych dworu słodsze,
Lasy mniej groźne, niż dwór podejrzliwy?
Tu z Adamowej uczuwamy kary
Tylko pór zmianę: lecz gdy wiatr zimowy
Szczypie nam ciało lodowatem tchnieniem,
Skostniały cały z uśmiechem powtarzam:
To nie pochlebstwo, szczery to przyjaciel,
Który dobitnie mówi mi, czem jestem.
Przeciwność słodkie wydaje owoce,
Jak jadowita i szpetna ropucha
Kosztowny klejnot w głowie swojej nosi.
Tu życie, wolne od tłumnych zbiegowisk,
W strumieniu księgi, w drzewach ma języki,
Kazania w skałach, a korzyść we wszystkiem.
Amiens.  Nie pragnę zmiany. Błogo ci, o książę!
Gdy możesz gniewy zawziętej fortuny
Tłómaczyć stylem słodkiego pokoju.
Książę.  Pójdziemyż teraz ubić co dziczyzny?
Wyznaję przecie, że serce mnie boli
Gdy centkowane, biedne te głupiątka,
Tych państw samotnych pierwsi właściciele,
W granicach własnych, pod strzał naszych ostrzem
Okrągłe biodra krwią własną rumienią.
1 Pan.  Posępny Jakób ten sam czuje smutek,
Klnie się, że gorsze twoje przywłaszczenie,
Niż brata, który wygnał cię z twej ziemi.
Dziś ja i Amiens zaszliśmy ukradkiem,
Gdzie w cieniu dębu leżał zadumany;
Drzewo nurzało stare swe korzenie
W wodach potoku szumiących śród boru;
Tam właśnie jeleń samotny, przez strzelca
Ciężko raniony, przywlókł biedne ciało,
I śmierci czekał; a prawdziwie, książę,
Z bólu tak ciężkie wydawał westchnienia,
Że wzdęta skóra na jego się bokach
Pękać zdawała; łzy wielkie, okrągłe,
Kropla za kroplą, po niewinnym pysku
Smutnie ściekały; kosmate głupiątko,