Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/49

Ta strona została skorygowana.
—   39   —

Jak chlebem żyję, napotkałem błazna.
Leżał na ziemi, na słońcu się kąpał,
Z pani fortuny w pięknych szydził słowach,
W słowach dobranych, choć pstrokaty błazen.
„Dzień dobry, błaznie“, rzekłem, a on na to:
„Nie zwiej mnie błaznem, póki mi fortuny
Niebo nie ześle“. Tu dobył kompasu,
A poglądając zagasłem nań okiem,
Rzekł bardzo mądrze: „Dziesiąta godzina;
Tu widzieć można, jak świat nasz się kręci.
Godzina temu, a była dziewiąta,
Godzina jeszcze, będzie jedenasta;
Tak, co godzina, rośniem, dojrzewamy,
Tak, co godzina, gnijemy, gnijemy,
I tak się kończy powieść.“ Na te słowa,
Pełne morału, pstrokatego błazna,
Jak kogut płuca moje piać zaczęły,
Ze błazen takim filozofem został.
Bez przerwy całą śmiałem się godzinę,
Na własnym jego mierzoną kompasie.
O, zacny błazen! o, szlachetny błazen!
Niema ubrania jak pstrokata odzież.
Książę.  Cóż to za błazen?
Jakób.  Błazen wielkiej ceny!
Był też dworakiem i mówi, że damy,
Byleby młode były i urodne,
Wszystkie dar mają dziwny, że to wiedzą.
Mózg jego suchy, jak suchar ostatni
W końcu podróży, dziwne ma komórki,
Spostrzeżeń pełne, które posiekane
Na świat wyrzuca. O, gdybym był błaznem!
Pstrokata odzież, to cel mej ambicyi.
Książę.  Dam ci ją chętnie.
Jakób.  O nią tylko proszę,
Lecz pod warunkiem, że z waszych umysłów
Chwast wyplewicie: dziwne przywidzenie,
Że jestem mądry; że dacie mi wolność,
Jak wiatr na morzu wiać, na kogo zechcę,