Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/65

Ta strona została skorygowana.
—   55   —

wszystko inaczej; twój ubiór, jakby dopiero z igły, świadczy, że więcej kochasz siebie, niż kogo innego.
Orlando.  Chciałbym jednak przekonać cię, dobry młodzieńcze, że kocham serdecznie.
Rozalinda.  Przekonać mnie? Równieby ci łatwo było przekonać o tem tę, którą kochasz; co, zaręczam, prędzej ci się uda, niż otrzymać wyznanie, że ci się udało, bo to jest punkt delikatny, w którym zawsze kobiety sumieniowi swojemu kłamstwo zadają. Ale szczerze wyznaj, czy to ty rozwieszasz po drzewach wiersze, w których tak sławisz Rozalindę?
Orlando.  Przysięgam ci, młodzieńcze, na białą rękę Rozalindy, że ja jestem tym poetą, tym nieszczęśliwym poetą.
Rozalinda.  I tak jesteś zakochany, jak powiadają twoje rymy?
Orlando.  Niema ani rymu, ani sensu, coby miłość moją wyrazić potrafiły.
Rozalinda.  Miłość jest prostem szaleństwem, i tak dobrze jak szaleństwo zasługuje na ciemną izdebkę i batogi. Jeśli ludzie tak jej nie karcą i nie leczą, to stąd pochodzi, że rodzaj ten waryacyi tak jest powszechny, iż i sami dozorcy są nią dotknięci. Co do mnie, podejmuję się wyleczyć ją za pomocą dobrej rady.
Orlando.  Czy wyleczyłeś kiedy kogo tem lekarstwem?
Rozalinda.  Wyleczyłem jednego, a to w następujący sposób. Musiał sobie wyobrazić, że jestem jego ulubioną, jego kochanką. Przepisałem mu codziennie smalić do mnie cholewki, gdy ja z mej strony, jak zmienna lunatyczka, byłem raz smutny, drugi raz wesoły; to namiętny, to zakochany; dopiero dumny, to znowu kapryśny, swawolny, pusty i niestały; to pełny łez, to śmiechu; każdej namiętności trochę, a żadnej naprawdę, jak zwykle u kobiet i dzieci; to go kochałem, to się nim brzydziłem; dopiero go głaskałem, złorzeczyłem mu za chwilę; tom płakał za nim, to plułem na niego; aż nakoniec, kochanek mój z szaleństwa miłości wpadł w prawdziwe szaleństwo, usunął się z prądu świata, a zamknął się w mniszej celi. I tak go wyleczyłem. Tego samego użyję sposobu,