fałszywe rachunki. On mieszka w tym lesie i należy do dworu księcia, twojego ojca.
Rozalinda. Spotkałam księcia wczoraj i miałam z nim długą rozmowę. Pytał mi się o moje pochodzenie; tak dobre, jak twoje, odrzekłam; uśmiechnął się na to i pożegnał mnie. Ale co pleciemy o ojcach, kiedy tu mieszka taki człowiek, jak Orlando.
Celia. O, nie lada to człowiek! Pisze nie lada wiersze, prawi nie lada rzeczy, składa nie lada przysięgi i z nie lada łatwością je łamie o samo serce kochanki, jak niedoświadczony rycerz na turniejach, który z jednej tylko strony spina konia ostrogą i łamie lancę opacznie, jak gęś wysokiego rodu. Ale każdy rumak jest nielada, na którym młodość jedzie, a którym szaleństwo kieruje. Lecz ktoś nadchodzi. (Wchodzi Koryn).
Koryn. Pani, paniczu, pytaliście nieraz,
Kto był ten pasterz miłością raniony,
Który na trawie, przy mym leżąc boku,
Swej pogardliwej, a dumnej pasterki
Nucił pochwały.
Celia. I cóż mu się stało?
Koryn. Jeśli być chcecie świadkami komedyi,
Granej naprawdę przez wybladłą miłość,
I przez pogardę czerwoną od dumy,
Spieszcie się tylko, ja was poprowadzę.
Rozalinda. O, idźmy! idźmy! Pokarmem są bowiem
Zakochanemu zakochanych bole;
Idźmy! a ja ci po drodze opowiem,
Jak ważną w sztuce tej odegram rolę. (Wychodzą).
Sylwiusz. Nie gardź mną, Febe! nie gardź, słodka Febe!
Że mnie nie kochasz, powiedz gorzkie słowo,
Lecz bez goryczy. Kat, którego serce
Stwardniało częstem śmierci widowiskiem,