Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/70

Ta strona została skorygowana.
—   60   —

fałszywe rachunki. On mieszka w tym lesie i należy do dworu księcia, twojego ojca.
Rozalinda.  Spotkałam księcia wczoraj i miałam z nim długą rozmowę. Pytał mi się o moje pochodzenie; tak dobre, jak twoje, odrzekłam; uśmiechnął się na to i pożegnał mnie. Ale co pleciemy o ojcach, kiedy tu mieszka taki człowiek, jak Orlando.
Celia.  O, nie lada to człowiek! Pisze nie lada wiersze, prawi nie lada rzeczy, składa nie lada przysięgi i z nie lada łatwością je łamie o samo serce kochanki, jak niedoświadczony rycerz na turniejach, który z jednej tylko strony spina konia ostrogą i łamie lancę opacznie, jak gęś wysokiego rodu. Ale każdy rumak jest nielada, na którym młodość jedzie, a którym szaleństwo kieruje. Lecz ktoś nadchodzi. (Wchodzi Koryn).

Koryn.  Pani, paniczu, pytaliście nieraz,
Kto był ten pasterz miłością raniony,
Który na trawie, przy mym leżąc boku,
Swej pogardliwej, a dumnej pasterki
Nucił pochwały.
Celia.  I cóż mu się stało?
Koryn.  Jeśli być chcecie świadkami komedyi,
Granej naprawdę przez wybladłą miłość,
I przez pogardę czerwoną od dumy,
Spieszcie się tylko, ja was poprowadzę.
Rozalinda.  O, idźmy! idźmy! Pokarmem są bowiem
Zakochanemu zakochanych bole;
Idźmy! a ja ci po drodze opowiem,
Jak ważną w sztuce tej odegram rolę. (Wychodzą).


SCENA V.
Inna część lasu.
(Sylwiusz i Febe).

Sylwiusz.  Nie gardź mną, Febe! nie gardź, słodka Febe!
Że mnie nie kochasz, powiedz gorzkie słowo,
Lecz bez goryczy. Kat, którego serce
Stwardniało częstem śmierci widowiskiem,