Nim szyję więźnia toporem uderzy,
O przebaczenie prosi; a ty, Febe,
Chcesz być od kata surowszą i krwawszą?
Febe. Twoim być katem żadnej nie mam chęci;
Unikam ciebie, żeby cię nie dręczyć.
Mówisz, że oczy moje śmierć miotają;
Jaka w tem prawda, jakie podobieństwo,
Ażeby oko, rzecz słaba i wątła,
Co trwożne bramy przed pyłkiem zamyka,
Mogło być zbójcą, tyranem, rzeźnikiem!
Patrz, z całej duszy marszczę się na ciebie,
Niech więc me oczy położą cię trupem;
Obal się przecie i udaj zemdlenie;
Jeśli nie możesz, miejże trochę wstydu,
Nie kłam, że oczy moje są zbójcami.
Pokaż mi rany, przez wzrok mój zadane.
Draśnij się szpilką, a zostanie blizna,
Choćby na chwilę dłoń oprzej na trzcinie,
A trzcina wycisk na ręce zostawi;
Gdy wzrok mój, choć go rzuciłam na ciebie,
Żadnej ci krzywdy nie robi, bo w oczach
Niema potęgi zdolnej ranę zadać.
Sylwiusz. O, droga Febe! jeśli ujrzysz kiedy
(A może bliżej to kiedy, niż sądzisz)
Na świeżych licach miłości potęgę,
O, wtedy poznasz niewidome rany,
Które zadaje stal miłości ostra.
Febe. Aż do tej chwili nie zbliżaj się do mnie;
Gdy przyjdzie, śmiej się ze mnie bez litości,
Ja, do tej chwili, śmiać się z ciebie będę.
Rozalinda (zbliżając się). Dlaczego, proszę? Kto matką jest twoją,
Że tak się możesz urągać biednemu?
Gdybyś i wdzięków nawet miała trochę,
(Lecz daję słowo, cała piękność twoja
Śmiało po ciemku iść może do łóżka)
Maszli być razem dumną i okrutną?
Cóż się to znaczy? Czemu patrzysz na mnie?