Sylwiusz. Niewiele, chociaż spotykam go często.
On u mojego zakupił sąsiada
Dom i pastwiska.
Febe. Nie myśl tylko, proszę,
Że się w nim kocham, choć o niego pytam.
To młody prostak — dobrze jednak mówi —
Lecz wiatrem słowo — miłe jednak słowa,
Jeśli mówiący miły słuchaczowi.
To ładny młodzik — nie, nie bardzo ładny.
I dumny, zda się — do twarzy mu duma,
Wyrośnie kiedyś na pięknego męża.
Co najpiękniejsze u niego, to cera.
Prędzej, niż język jego ranę zadał,
Wzrok ją wyleczył. Choć nie jest wysoki,
Jest dość na wiek swój; chociaż jego noga
Ot sobie noga! patrzeć na nią miło.
Piękna czerwoność rumieni mu wargi,
Trochę ciemniejsza od róż jego lica.
Inna kobieta, gdyby tak uważnie
Zmierzyła każdą ciała jego cząstkę,
Jużby szalenie w nim się zakochała;
Lecz ja nie czuję miłości ni wstrętu,
Chociaż do wstrętu więcej mam powodów,
Bo skąd ma prawo, żeby fukał na mnie?
O czarnych oczach, czarnych moich włosach
Mówił wzgardliwie, jak postrzegam teraz.
Nie wiem, dlaczego zaraz nie odrzekłam,
Jak należało; ale nic nie straci;
Co się odwlekło, jeszcze nie uciekło.
List mu napiszę, w nim przytrę mu czuba.
Czy chcesz być listu mojego oddawcą?
Sylwiusz. Z całego serca.
Febe. Napiszę go zaraz,
Bo treść już całą w głowie mam i sercu.
List będzie krótki ale węzłowaty.
Idźmy, Sylwiuszu. (Wychodzą).