Jakób. Pozwól mi, piękny młodzieńcze, bliższą zabrać z tobą znajomość.
Rozalinda. Powiadają, że wielki z ciebie melancholik.
Jakób. I powiadają prawdę; wolę to, jak śmiać się.
Rozalinda. Kto w jednem lub drugiem przesadza, równie nieznośny, i więcej niż pijak wystawia się na powszechną naganę.
Jakób. A jednak dobra to rzecz być smutnym i milczeć.
Rozalinda. A więc dobra jest rzecz także być klockiem.
Jakób. Nie mam ja ani melancholii uczonego — zazdrości; ani melancholii muzykanta — dziwactwa; ani melancholii dworaka — dumy; ani melancholii żołnierza — ambicyi; ani melancholii prawnika — wykrętów; ani melancholii kobiety — przesady; ani melancholii kochanka — mieszaniny wszystkich rodzajów; moja melancholia jest swojego rodzaju, złożona z wielu pierwiastków, wyciągnięta z wielu ingredyencyi, a, żeby prawdę powiedzieć, długie rozważanie i przeżuwanie moich podróży pogrążyło mnie w najzabawniejszym smutku.
Rozalinda. To pan wojażer! na honor, masz słuszność, że się smucisz; bo zapewne przedałeś własną ziemię, aby zwiedzić cudzą. Kto wiele widział, a nic nie ma, bogate ma oczy ale ubogie ręce.
Jakób. Zbogaciłem się przynajmniej w doświadczenie.
Rozalinda. A to doświadczenie robi cię smutnym. Co do mnie, wolałbym mieć wesołe błazeństwo niż smutne doświadczenie i podróżować jeszcze na to!
Orlando. Dzień dobry, dobre szczęście, droga Rozalindo!