I ty, o, Febe, że będziesz mą żoną,
Albo, mnie nie chcąc, tego tu pasterza,
I ty, o, Sylwio, że gdy mnie odrzuci,
Chętnie ją pojmiesz. A teraz odchodzę,
Aby te wszystkie trudności rozwikłać.
Książę. W młodzika tego twarzy nieraz widzę
Żyjące ślady rysów mojej córki.
Orlando. Kiedym go, panie, raz zobaczył pierwszy,
On mi się córki twojej bratem wydał;
A przecie on się urodził w tej puszczy,
Pierwszych się zasad czarnoksięskiej sztuki
Tutaj wyuczył od swojego stryja,
Który jest wielkim, mówi, czarodziejem
W głębokim cieniu lasów tych ukrytym.
Jakób. Zapewne nowy potop niedaleko, bo wszystkie pary do arki się schodzą. Otóż i nowa para dziwnych zwierząt, które we wszystkich językach nazywają błaznami.
Probiercz. Ukłon i pozdrowienie wszystkim!
Jakób. Przyjm go łaskawie, mój książę. To właśnie jegomość pstrokatych myśli, którego tak często w lesie spotykałem. Przysięga, że był dworakiem.
Probiercz. Kto o tem wątpi, niech mnie na próbę weźmie. Tańczyłem menueta; prawiłem komplementa damie; politykowałem z przyjacielem, a z nieprzyjacielem byłem słodziuchny; zrujnowałem trzech krawców, miałem cztery zajścia, a w jednem o mało nie przyszło do pojedynku.
Jakób. Jakże się skończyło zajście?
Probiercz. Kiedyśmy stanęli na placu, pokazało się, że kłótnia doszła siódmego stopnia.
Jakób. Jakto siódmego stopnia? Książę mój, bądź łaskawy dla tego człowieka.
Książę. Bardzo mi się podoba.
Probiercz. Bóg wam zapłać, panie, i daj wam równą miłość u ludzi! Przybiegam tu jak i inne wiejskie pary, żeby przysięgać i krzywoprzysięgać, stosownie do tego, jak