Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/102

Ta strona została przepisana.
—   92   —

śla? Powiedz, z jakiego tonu trzeba śpiewać, żeby się zgodzić z twoją piosenką?
Klaudyo.  W moich oczach jest to najpiękniejsza pani, na którą kiedykolwiek patrzyłem.
Benedyk.  Choć mogę widzieć jeszcze bez okularów, nic takiego nie dostrzegłem. Kuzynka jej, gdyby jej nie opanowały furye, takby ją prześcignęła pięknością, jak pierwszy maja prześciga ostatni dzień grudnia. Mam zresztą nadzieję, że nie myślisz zapisać się do bractwa żonatych. Czy się mylę?
Klaudyo.  Gdyby Hero chciała zostać moją żoną, nie odpowiadam za siebie, choćbym ci przysiągł, że nie myślę o żonie.
Benedyk.  Czy do tego już przyszło? Niema więc na ziemi człowieka, któryby chciał nosić kapelusz bez trwogi? Nigdy więc nie zobaczę kawalera o sześciu krzyżykach? Rób, co ci się podoba. Skoro chcesz gwałtem ugiąć kark pod jarzmo, nośże jego piętno i spędzaj twoje niedziele na wzdychaniu. Ale patrz, Don Pedro szukać nas przychodzi. (Wchodzi Don Pedro).
Don Pedro.  Co za tajemnica was zatrzymała, żeście nam nie towarzyszyli do domu Leonata?
Benedyk.  Chciałbym, żeby wasza łaskawość zmusiła mnie do wyznania.
Don Pedro.  Więc ci to na twoje maństwo rozkazuję.
Benedyk.  Słyszysz, hrabio Klaudyo? Bądź przekonany, że w potrzebie umiem dochować tajemnicy, jakgdybym nie miał języka, ale na moje maństwo, uważaj tylko, na moje maństwo! Zakochał się. W kim? zapyta wasza łaskawość. Odpowiedź będzie węzłowata: w Hero, węzłowatej córce Leonata.
Klaudyo.  Gdyby tak było, toby się łatwo odkryło.
Benedyk.  Zupełnie jak w starej bajce: tak nie jest, tak nie było, uchowaj Boże, żeby tak było.
Klaudyo.  Jeśli się moja namiętność wkrótce nie zmieni, uchowaj Boże, żeby inaczej było.
Don Pedro.  Amen, jeśli ją kochasz, bo godna tego ta młoda pani.
Klaudyo.  Mówisz to, książę, żeby mnie zbadać.