Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/108

Ta strona została przepisana.
—   98   —

Borachio.  Kto? mój książę, twojego brata prawa ręka.
Don Juan.  Co mówisz? nieoszacowany Klaudyo?
Borachio.  On właśnie.
Don Juan.  Doskonały kawaler! A na kogo to, na kogo strzelił okiem?
Borachio.  Naturalnie na Hero, córkę i dziedziczkę Leonata.
Don Juan.  Nie lada marcówka! Jakżeś się o tem dowiedział?
Borachio.  Paliłem kadzidło w zatęchłej komnacie, aż tu mi wchodzą książę i Klaudyo, ręka pod rękę, w poważnej rozmowie. Wkradłem się za obicie i słyszałem, jak między nimi stanęło, że książę będzie się starał o Hero jakby dla siebie, a skoro otrzyma przyrzeczenie, odstąpi ją hrabiemu Klaudyo.
Don Juan.  Idźmy tam, idźmy! Może i znajdzie się tam jaka strawa dla mojej złości. Cała sława mojego upadku należy się temu młodemu dorobkowiczowi; byle mi się w czemkolwiek pokrzyżować plany jego udało, będzie to dla mnie błogosławieństwem. Czy mi dopomożecie? Czy mogę na was rachować?
Konrad.  Na śmierć i życie, mości książę!
Don Juan.  Idźmy na wielką ich ucztę; radość ich tem większa, że jestem pobity. Ach, gdyby ich kucharz moje miał myśli! Idźmy zobaczyć, co się da zrobić.
Borachio.  Jesteśmy na twoje rozkazy, mości książę. (Wychodzą).


AKT DRUGI.
SCENA I.
Sala w domu Leonata.
(Leonato, Antonio, Hero, Beatryx i inni).

Leonato.  Czy książę Juan był na uczcie?
Antonio.  Nie widziałem go.
Beatryx.  Co za kwaśną miał minę! Ile razy go widzę, przez godzinę pali mnie zgaga.