Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/117

Ta strona została przepisana.
—   107   —

Beatryx.  Prawda, książę, i dziękuję mu za to; serce, to biedziątko, pod wiatr mnie trzyma z frasunkami. Kuzynka mówi mu na ucho, co w sercu jej mieszka.
Klaudyo.  Zgadłaś, kuzynko.
Beatryx.  Niech żyje małżeństwo! Tak więc jedna po drugiej dostaje męża, mnie wyjąwszy. Za wielkie ze mnie straszydełko. Śmiało mogę zasiąść w kąciku i płakać i wołać: ach, kto mi da męża!
DonPedro.  Ja ci go dam, Beatryx.
Beatryx.  Wolałabym raczej, mój książę, znaleźć go w domu twojego ojca. Czy nie ma wasza łaskawość brata podobnego do siebie? Ojciec twój, książę, płodził wybornych małżonków, byle ich panny dostać mogły.
Don Pedro.  Czy chcesz wziąć mnie za męża?
Beatryx.  Nie, mości książę, chyba, że będę miała innego na dzień powszedni; wasza łaskawość za kosztowna na codzienny użytek. Lecz przebacz mi, mój książę. Rodziłam się, żeby pleść, co mi ślina przyniesie, bez rymu i sensu.
Don Pedro.  Obraziłbym się raczej twojem milczeniem; radość najlepiej ci do twarzy, i niewątpliwie w wesołej godzinie na świat przyszłaś.
Beatryx.  Bynajmniej, mości książę, matka moja płakała boleśnie; ale w tę samą właśnie porę pokazała się tańcząca gwiazda i pod nią się urodziłam. Kuzynowie, niech Bóg wam ześle radość!
Leonato.  Czy chcesz, synowico, dojrzeć rzeczy, o których mówiłem?
Beatryx.  Ach, przepraszam cię, mój wujaszku! Przebacz mi, książę! (wychodzi).
Don Pedro.  Na honor, zabawna dziewczyna.
Leonato.  Mało w niej melancholicznego pierwiastku. Nigdy nie jest smutna, chyba we śnie, a nawet i we śnie nie smutna, bo jak mi powiadała moja córka, często z marzenia o nieszczęściu budziła się śmiejąc.
Don Pedro.  Znieść nie może wzmianki o małżeństwie.
Leonato.  Ani jednego słowa; szyderstwem wszystkich zalotników odstrasza.