Małgorz. Ja? nic wcale; ja tylko proszę Boga, żeby dal każdemu, czego serce jego pragnie.
Hero. Rękawiczki te przysłał mi hrabia w podarunku; jak miły wydają zapach.
Beatryx. Okrutnego dostałam kataru, nic nie czuję.
Małgorz. Młoda panna, a nic już nie czuje? to katar nie lada.
Beatryx. Panie, odpuść! Panie odpuść! Odkądże to zaczęłaś konceptami handlować?
Małgorz. Od czasu, pani, jak ty handel ten porzuciłaś. Alboż mi nie do twarzy dowcip?
Beatryx. Nie bardzo go widać; radzę ci, przypnij go do czepca. Lecz prawdziwie, słabo mi.
Małgorz. Poślij, pani, po ekstrakt Carduus Benedictus, przyłóż go do serca, to jedyne lekarstwo na mdłości.
Hero. Nie wiedząc, ukłułaś ją ostem.
Beatryx. Benedictus! dlaczego Benedictus? masz jakąś myśl ukrytą w tem Benedictus.
Małgorz. Myśl ukrytą! uchowaj Boże! nie mam żadnej. Mówię po prostu o czubku tureckim. Może przypuszczasz, pani, iż przypuszczam, że jesteś zakochana; bynajmniej, przysięgam. Nie doszłam jeszcze do tego stopnia obłąkania, abym przypuszczała, czego pragnę, ani pragnę przypuszczać, co mogę, ani mogę przypuszczać, choćbym przepuściła serce przypuszczaniem, że jesteś zakochana, lub że będziesz zakochana. Aleć i Benedyk tak samo myślał, a co się z niego zrobiło! Przysięgał, że się nigdy nie ożeni, a przecie dzisiaj na przekorę własnemu sercu, ja swoją potrawkę bez szemrania. Jakby i ciebie, pani, nawrócić, nie wiem wcale, zdaje mi się jednak, że ci teraz patrzy z oczu jak innym kobietom.
Beatryx. Co za język! lata jak na kołowrotku.
Małgorz. Może też co i wyprzędzie.
Urszula. Śpiesz się, pani! Książę, hrabia, signor Benedyk, Don Juan i wszyscy gładysze naszego miasta przychodzą towarzyszyć ci do kościoła.