Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/160

Ta strona została przepisana.
—   150   —

Rózgą, szlacheckie daję na to słowo.
Leonato.  Bracie —
Antonio.  Daj pokój! Świadkiem mi Bóg w niebie,
Żem z duszy kochał moją synowicę:
Dziewczę zabiła potwarz nikczemników,
Co dziś tak chętni z mężem się obliczyć,
Jak ja za język chętny żmiję chwytać.
Bębny, junaki, małpy, zapiecniki!
Leonato.  Bracie Antonio —
Antonio.  Nie troszcz się daremnie,
Daj temu pokój; znam ja tych paniczów,
I wiem, co ważą, do jednego grana:
Głośni krzykacze, bezczelni modnisie,
Kłamcy, zwodnicy, schlebcy i potwarcy,
Strojne rarogi z zawiesistą miną,
Z groźnych słów całym półtuzinem w gębie,
W jakiby sposób usaczyli wroga,
Gdyby się ważył, — a i na tem koniec.
Leonato.  Bracie Antonio!
Antonio.  To jest moja sprawa,
Daj mi ją skończyć, nie mieszaj się do niej!
Don Pedro.  Nie chcemy waszej cierpliwości kusić;
Boleję z serca nad córki twej śmiercią,
Ale na honor, nasze oskarżenia
Są tylko prawdą dowodami wspartą.
Leonato.  Książę, mój książę —
Don Pedro.  Nie, nie chcę cię słuchać.
Leonato.  Nie? idźmy, bracie! on mnie słuchać musi.
Antonio.  Lub z nas niejeden pożałuje tego.

(Wychodzą: Antonio i Leonato. — Wchodzi Benedyk).

Don Pedro.  Patrz, właśnie nadchodzi ten, którego szukamy.
Klaudyo.  Witamy! co za nowiny?
Benedyk.  Dzień dobry, mój książę.
Don Pedro.  Witaj, Benedyku! Przyszedłeś prawie w porę, żeby bójce przeszkodzić.
Klaudyo.  Niewiele brakowało, żeby nam ugryźli nosy dwaj starcy bez zębów.
Don Pedro.  Leonato i brat jego. Jak ci się zdaje? Gdyby przy-