Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/206

Ta strona została przepisana.
—   196   —

Gdyby we własnym śnie się zakochała.
Zbyt późno widzę, przebranie jest grzechem,
Z którego ludzki wróg ciągnie korzyści:
Bo jakże łatwo pięknej jest obłudzie
W woskowem sercu kobiet piętno wybić!
To wina naszej słabości, nie nasza:
Jesteśmy takie, jak nas Pan Bóg stworzył.
Jak się to skończy? Mój pan tak ją kocha,
Jak ja, szalona, kocham go szalenie;
Ona, w obłędzie, za mną zda się szaleć.
Co stąd wypadnie? Kiedy jestem mężem,
Z mojego pana żegnam się miłością;
Kiedym kobietą, o, biedna Oliwio,
Jak bezowocne twoje są westchnienia!
Czas niech wypadków rozwikła bieg smutny,
Bo dla mnie węzeł to za bałamutny (wychodzi).


SCENA III.
Pokój w domu Oliwii.
(Wchodzą: sir Tobiasz Czkawka i sir Andrzej Czerwonogębski).

Sir Tob.  Zbliż się, panie Jędrzeju. Kto nie w łóżku po północy, ten wstał rano, diluculo surgere — wiesz resztę.
Sir Andrz.  Nie, na uczciwość, nie wiem, ale wiem, że kto późno spać się kładzie, ten późno spać się kładzie.
Sir Tob.  Fałszywa konkluzya, i brzydzę się nią, jak próżnym kuflem. Kto czuwa do północy, a po północy spać się kładzie, to ranny jest ptaszek, stąd wnoszę, że kłaść się spać po północy, jest to kłaść się spać wcześnie. Czy życie nasze nie składa się z czterech żywiołów?
Sir Andrz.  Tak powiadają. Mnie się jednak zdaje, że życie składa się raczej z jedzenia i picia.
Sir Tob.  Mądra z ciebie sztuka; jedzmy więc i pijmy. Marysiu, hej tam! przynieś nam garniec wina.

(Wchodzi Pajac).

Sir Andrz.  To błazen, na uczciwość.