Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/216

Ta strona została przepisana.
—   206   —


SCENA V.
Ogród Oliwii.
(Wchodzą: Sir Tobiasz Czkawka, Sir Andrzej Czerwonogębski i Fabian.

Sir Tob.  Przybywaj, mości Fabianie!
Fabian.  Lecę; a jeśli stracę jeden skrupuł tej krotofili, niech mnie na śmierć ugotują w melancholii.
Sir Tob.  Czy nie byłbyś kontent, gdybyśmy jak należy zdetonowali tego łotra liczykrupę, tego kundla?
Fabian.  Myślałbym, panie Tobiaszu, że w siódmem jestem niebie. Wszak wiesz, że on mnie pozbawił łaski mojej pani z powodu owych hec niedźwiedzich.
Sir Tob.  Na złość mu raz jeszcze sprowadzimy tu niedźwiedzia, a wystrychniemy go na dudka. Czy nie, panie Jędrzeju?
Sir Andrz.  Jeśli nie, to tem gorzej dla nas, panie Tobiaszu.

(Wchodzi Marya).

Sir Tob.  Ale nadchodzi nasza malutka hultajka. Co tam nowego, złote moje serduszko?
Marya.  Skryjcie się wszyscy trzej w bukszpanowej altanie, bo Malwolio zbliża się tą aleją. Od pół godziny stał na słońcu i na własnym cieniu praktykował dobre maniery. Miejcie na niego oko choćby dla zabawy, bo wiem, że list zrobi z niego zadumanego durnia. Przez Boga, schowajcie się co prędzej! (Kryją się w altanie). A ty, czekaj tu na niego, (rzuca list na ziemię) bo nadpływa pstrąg, którego musimy złapać łaskotaniem. (Wychodzi. — Wchodzi Malwolio).
Malwolio.  To tylko szczęście — wszystko jest szczęście. Powiedziała mi raz Marya, że ona mnie kocha, a nawet ja sam słyszałem z ust jej własnych wyrazy, które prawie otwarcie mówiły, że gdyby się przyszło jej zakochać, to chyba w podobnym do mnie człowieku. Prócz tego, traktuje mnie z głębszem poważaniem niż któregokolwiek ze swoich ludzi. Co ja mam myśleć o tem wszystkiem?