Wiola. Niech cię Bóg błogosławi i i twoją muzykę, przyjacielu. Czy żyjesz z twojego tamburyna.
Pajac. Nie, panie, ja mam chleb przy kościele.
Wiola. Jesteś więc duchowną osobą?
Pajac. Bynajmniej. Mam chleb przy kościele, bo go jem w domu, a dom mój stoi przy kościele.
Wiola. Mógłbyś równie dobrze powiedzieć, że król żyje przy żebraczce, jeśli żebraczka mieszka przy królewskim pałacu, i że kościół żyje przy twoim tamburynie, jeśli twój tamburyn stoi przy kościele.
Pajac. Powiedziałeś, panie. Patrzcie, co za czasy! Słowo jest tylko zamszową rękawiczką dla przenikliwego dowcipu; jak ją łatwo na złą stronę przewrócić!
Wiola. To prawda; kto zbyt igra ze słowami, łatwo je może puścić na rozpustę.
Pajac. Dlatego też pragnąłbym, żeby siostra moja nie miała nazwiska.
Wiola. A to dlaczego?
Pajac. Bo nazwisko, to słowo, a igranie z tem słowem, mogłoby zrobić z mojej siostry rozpustnicę. Uczciwie mówiąc, słowa, to wierutne łotry od czasu, jak je zbezcześciły zaręczenia.
Wiola. A to znów dlaczego?
Pajac. Bez słów nie mogę tego dowieść, a że słowa są dziś kłamliwe, nie mam ochoty słowami prawdy dowodzić.
Wiola. Widzę, że krotofilna z ciebie sztuka i o nic się nie troszczysz.
Pajac. Z przeproszeniem, mości panie, są rzeczy, o które się troszczę; ale sumiennie wyznaję, że nie troszczę się