Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/222

Ta strona została przepisana.
—   212   —



AKT TRZECI.
SCENA I.
Ogród Oliwii.
(Wchodzą: Wiola, Pajac z tamburynem).

Wiola.  Niech cię Bóg błogosławi i i twoją muzykę, przyjacielu. Czy żyjesz z twojego tamburyna.
Pajac.  Nie, panie, ja mam chleb przy kościele.
Wiola.  Jesteś więc duchowną osobą?
Pajac.  Bynajmniej. Mam chleb przy kościele, bo go jem w domu, a dom mój stoi przy kościele.
Wiola.  Mógłbyś równie dobrze powiedzieć, że król żyje przy żebraczce, jeśli żebraczka mieszka przy królewskim pałacu, i że kościół żyje przy twoim tamburynie, jeśli twój tamburyn stoi przy kościele.
Pajac.  Powiedziałeś, panie. Patrzcie, co za czasy! Słowo jest tylko zamszową rękawiczką dla przenikliwego dowcipu; jak ją łatwo na złą stronę przewrócić!
Wiola.  To prawda; kto zbyt igra ze słowami, łatwo je może puścić na rozpustę.
Pajac.  Dlatego też pragnąłbym, żeby siostra moja nie miała nazwiska.
Wiola.  A to dlaczego?
Pajac.  Bo nazwisko, to słowo, a igranie z tem słowem, mogłoby zrobić z mojej siostry rozpustnicę. Uczciwie mówiąc, słowa, to wierutne łotry od czasu, jak je zbezcześciły zaręczenia.
Wiola.  A to znów dlaczego?
Pajac.  Bez słów nie mogę tego dowieść, a że słowa są dziś kłamliwe, nie mam ochoty słowami prawdy dowodzić.
Wiola.  Widzę, że krotofilna z ciebie sztuka i o nic się nie troszczysz.
Pajac.  Z przeproszeniem, mości panie, są rzeczy, o które się troszczę; ale sumiennie wyznaję, że nie troszczę się