Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/229

Ta strona została przepisana.
—   219   —

na czystego poganina, na renegata, bo trudno znaleźć chrześcijanina, pragnącego dostąpić wiecznego żywota prawdziwą wiarą, któryby mógł uwierzyć w podobne brednie. Wdział żółte pończochy.
Sir Tob.  I na krzyż je powiązał?
Marya.  W sposób najobrzydliwszy, jak bakałarz pilnujący studentów w kościele. Szłam za nim w tropy, jak rozbójnik; wykonał co do joty wszystko, co mu przepisałam w liście na jego zgubę. Uśmiechem tak sobie twarz pomarszczył, że więcej na niej krzyżujących się linii, niż na nowej mapie z dodatkiem Indyi. Nie widzieliście nigdy nic podobnego. Ledwo się mogę wstrzymać od rzucenia mu na głowę pierwszego, który się nadarzy, sprzętu. Jestem pewna, że pani da mu szturchańca, a on się będzie uśmiechał i weźmie to za dowód wielkiej łaski.
Sir Tob.  Prowadź nas, prowadź nas co prędzej tam, gdzie go spotkamy. (Wychodzą).

SCENA III.
Ulica.
(Wchodzą: Antonio i Sebastyan).

Sebast.  Sam cię kłopotać nigdybym nie pragnął,
Lecz skoro rozkosz znajdujesz w cierpieniu,
Nie chcę cię łajać.
Antonio.  Po twem oddaleniu
Nie miałem chwili spokoju, bo żądza,
Ostra jak sztylet, gnała mnie za tobą.
Nie tyle jednak chęć, by cię zobaczyć,
(Choć i to byłby dostateczny powód
Do przedsięwzięcia dalekiej podróży)
Co niespokojność o twe bezpieczeństwo
Moją troskliwą rozbudziła miłość,
Kazała w pogoń puścić się za tobą,
Boś podróżował w ziemi ci nieznanej,
Gdzie na pielgrzyma gościnność nie czeka,