Antonio. Może przypadkiem piękna jaka fraszka
W oczy ci wpadnie i zechcesz ją nabyć,
A nie przypuszczam, byś mógł twe zasoby
Na niepotrzebne cacka marnotrawić.
Sebast. Kieski twej będę stróżem na godzinę.
Antonio. Czekam pod Słoniem.
Sebast. Pamiętam i wrócę.
Oliwia. Posłałam za nim; powiedział, że przyjdzie.
Jak mam go przyjąć? co mu ofiarować?
Wiem to, że łatwiej młodego jest kupić,
Niż go wyżebrać, albo niż pożyczyć. —
Mówię za głośno. — Lecz gdzie jest Malwolio?
Jego surowa, uroczysta postać
Dziwnie do mojej fortuny przystaje.
Gdzie jest Malwolio?
Marya. Zbliża się, pani, ale w najdziwaczniejszym stroju; ani wątpię, że go jakiś dyabeł opętał.
Oliwia. Dlaczego? Co mu się zrobiło? Czy gada od rzeczy?
Marya. Nie, pani, on tylko ciągle się uśmiecha. Radziłabym,
pani, żebyś miała jakąś straż przy sobie, gdy przyjdzie,
bo niewątpliwie w głowie mu się pomieszało.
Oliwia. Niech przyjdzie — szałem nie różnim się wiele —
Równem szaleństwem smutek, jak wesele.
Co mi nowego przynosisz, Malwolio?
Malwolio (uśmiechając się fantastycznie). Słodka pani, ho, ho!
Oliwia. Uśmiechasz się? Dla smutnych jednak powodów posłałam po ciebie.
Malwolio. Smutnych, pani? Mnie też nie byłoby trudno być smutnym; podwiązki tak na krzyż związane, obieg krwi tamują; ale mniejsza o to. Jeśli się to podoba oczom