Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/234

Ta strona została skorygowana.
—   224   —

Malwolio.  Ha! ha! czy pani prosi?
Sir Tob.  Dobrze, dobrze! Cicho, cicho! Trzeba się z nim łagodnie obchodzić, zostawcie nas samych, Jak się masz, Malwolio? Co ci się stało? Człowieku, staw dyabłu czoło, pamiętaj, że to nieprzyjaciel ludzkiego rodu.
Malwolio.  Czy wiesz ty, co mówisz?
Marya.  Patrzcie, jak on bierze to do serca, że źle mówisz o dyabłach. Daj Boże, żeby nie był zaczarowany!
Fabian.  Ponieś jego wodę do wróżki.
Marya.  Zrobię to jutro rano, byłem dożyła. Pani moja nie chciałaby go stracić za więcej, niż mogę powiedzieć.
Malwolio.  Co mówisz, mościa panno?
Marya.  O, Boże!
Sir Tob.  Proszę cię, daj mu pokój; zły to sposób. Czy nie widzisz, że go rozdrażniasz? Zostaw nas samych.
Fabian.  Jedynem tu lekarstwem jest łagodność. Delikatnie! Dyabeł jest szorstki i nie chce, żeby go szorstko traktowano.
Sir Tob.  No i cóż ci tam, mój gaszku? jak ci jest, moje kurczątko ?
Malwolio.  Mości panie?
Sir Tob.  Tylko śmiało, kochaneczku; chodź tylko ze mną. Człowieku, nie przystoi ludziom twojej powagi grać w pliszki z szatanem; wypędź na rozstajne drogi obrzydłego węglarza!
Marya.  Namów go, żeby pacierz odmówił; dobry panie Tobiaszu, skłoń go do modlitwy.
Malwolio.  Pacierz, szurgotko?
Marya.  Czy widzicie? Ani chce słuchać o nabożeństwie.
Malwolio.  Idźcie wszyscy na złamanie szyi! bo wszyscy należycie do jednej bandy nicponiów. Nie jestem z waszej gliny; niedługo usłyszycie o mnie więcej (wychodzi).
Sir Tob.  Czy być może?
Fabian.  Gdybym coś podobnego widział na scenie, potępiłbym sztukę, jako wymysł niepodobny do prawdy.
Sir Tob.  Trucizna przeciekła do samego dna jego duszy.
Marya.  W pogoń za nim, żeby trucizna nie straciła mocy na wolnem powietrzu.