Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/236

Ta strona została przepisana.
—   226   —

Marya.  Doskonała nastręcza się do tego sposobność; młodzik konferuje właśnie teraz z moją panią i wyjdzie za chwilę.
Sir Tob.  Dalej, panie Jędrzeju, czatuj na niego na rogu ogrodu jak żandarm, a jak tylko go zobaczysz, dobądź szerpentyny, a dobywając klnij jak bisurmanin, bo zdarza się nieraz, że straszne klęcia, z groźnym wyplute akcentem, uchodzą za lepsze świadectwo waleczności, niż najniewątpliwsze dowody. Ruszaj!
Sir Andrz.  Jeśli tylko chodzi o klęcie, możesz na mnie rachować (wychodzi).
Sir Tob.  Po namyśle, nie oddam tego listu. Postępowanie tego młodzika dowodzi, że mu nie zbywa na sprycie i wychowaniu; pośredniczenie między jego panem a moją synowicą, nowym jest tego dowodem. List ten, takie zdradzający nieuctwo, nie przestraszy go wcale, bo pozna, że pisał go bałwan. Ale wyzwę go ustnie; będę mu prawił niestworzone rzeczy o waleczności Sir Andrzeja Czerwonogębskiego, a korzystając z młodych lat mojego szlachcica, potrafię łatwo dać mu najstraszniejsze wyobrażenie o jego wściekłości, szermierskiej sztuce, zapalczywości i krewkości, a to tak obu ich przestraszy, że spojrzeniem zabije jeden drugiego, jak bazyliszek. (Wchodzą; Oliwia i Wiola).
Fabian.  Zbliża się z twoją synowicą. Czekaj, póki jej nie pożegna, a potem dalej na niego!
Sir Tob.  Tymczasem wykoncypuję jakie przestraszające wyzwanie. (Wychodzą: Sir Tobiasz, Fabian i Marya).

Oliwia.  Zbyt wiele, z krzywdą mojego honoru,
Do kamiennego mówiłam już serca.
Głos mnie wewnętrzny za ten błąd mój karci;
A jednak, błąd ten w sercu tak potężny,
Że się z przymówek i nagany śmieje.
Wiola.  Tą samą drogą, co twoja namiętność,
Pana mojego idą także smutki.
Oliwia.  Przyjmij ten klejnot; portret mój tam znajdziesz;
Nie ma języka, dręczyć cię nie będzie,
Więc nie odmawiaj; noś go przez wzgląd na mnie.