Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/240

Ta strona została przepisana.
—   230   —

Wiola.  Daję słowo, że robię to mimo woli (dobywa szabli).
Antonio.  Stój! Jeśli młody szlachcic ten cię skrzywdził,
Ja ci za jego odpowiem obrazę;
Jeśli z twej strony wina, to za niego
Ja cię wyzywam (dobywa szabli).
Sir Tob.  Ty? a kto ty jesteś?
Antonio.  Jestem ten, który dla jego miłości
Więcej dokona, niźli on mógł grozić.

Sir Tob.  Skoro się cudzych kłótni podejmujesz, jestem na rozkazy (dobywa szabli).

(Wchodzą Dwaj Żandarmi).

Fabian.  Stój! stój! panie Tobiaszu. Czy widzisz zbliżających się żandarmów?
Sir Tob.  (do Antonia). Co się odwlecze, to nie uciecze.
Wiola  (do Sir Andrzeja). Proszę cię, włóż szablę do pochwy.
Sir Andrz.  Bardzo chętnie. A co do obietnicy, bądź spokojny, dotrzymam słowa; lekkiego ma kłusa i w pysku nie twardy.

1 Żand.  To on; dopełń twojej powinności.
2 Żand.  W skutek rozkazów hrabiego Orsyna,
Więźniem mym jesteś.
Antonio.  Pewno przez omyłkę
Bierzesz mnie, panie, za kogo innego.
1 Żand.  Niema tu myłki, znam dobrze twe rysy,
Choć nie masz czapki majtka na twej głowie.
Wiedź go do turmy; on wie doskonale,
Że znam go dobrze.
Antonio.  Trudno się opierać.
Szukałem ciebie, znalazłem więzienie;
Niema lekarstwa; poddaję się losom.
Co teraz poczniesz? Konieczność mnie zmusza,
Abym cię prosił o zwrot mojej kieski.
Mniej ubolewam nad własną niedolą,
Niż nad tem, że ci pomódz już nie mogę.
Stoisz jak wryty, nie trać jednak serca.
2 Żand.  Idźmy!
Antonio.  Raz jeszcze prośbę mą powtarzam,
Choć drobną cząstkę daj mi tych pieniędzy.