Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/278

Ta strona została przepisana.
—   268   —


SCENA II.
Ulica.
(Wchodzą: Lucyo i dwaj Szlachcice).

Lucyo.  Jeśli książę z innymi książętami nie pogodzi się z królem węgierskim, to wszyscy książęta rzucą się na króla.
1 Szlach.  Niech nam da niebo swój pokój, ale nie pokój króla węgierskiego!
2 Szlach.  Amen.
Lucyo.  Kończysz jak pobożny korsarz, który wypłynął na morze z dziesięcioma przykazaniami, ale wyskrobał jedno z tablicy.
2 Szlach.  Nie kradnij?
Lucyo.  To właśnie przykazanie wyskrobał.
1 Szlach.  Bo to przykazanie nakazywało kapitanowi i jego ludziom wyrzec się własnego rzemiosła; boć żeby kraść, wypłynęli. Niema między nami jednego żołnierza, któryby odmawiając modlitwy przed obiadem, smakował w prośbie, która błaga o pokój.
2 Szlach.  Nie słyszałem jednego żołnierza, sarkającego na tę modlitwę.
Lucyo.  Bardzo wierzę. Coś mi się wszystko zdaje, że nie byłeś tam nigdy, gdzie odmawiają modlitwy.
2 Szlach.  Nigdy? Przynajmniej tuzin razy.
1 Szlach.  A na jaką nutę śpiewanych?
Lucyo.  Na jaką chcesz nutę i w jakim chcesz języku.
1 Szlach.  A jabym jeszcze dodał: i w jakiej chcesz religii.
Lucyo.  A czemu nie? Łaska jest łaską na przekór wszystkim dysputom, jak na przykład: z ciebie łotr wierutny mimo wszelkiej łaski.
1 Szlach.  Przypuśćmy. Z jednej jesteśmy sztuki jednemi wystrzyżeni nożycami.
Lucyo.  Zgoda, toć krajka i aksamit jedną robią sztukę: ty jesteś krajką.
1 Szlach.  A ty aksamitem. To prawda; trzy razy postrzyżonym aksamitem. Ja też wolę być krajką angielskiego sza-