Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/28

Ta strona została przepisana.
—   18   —

Prospero.  O, cherubinie, ty mnie ocaliłaś!
Gdy mi z ócz słone krople w morze ciekły,
Kiedym rozpaczał, tyś się uśmiechała,
Natchniona siłą z wysokiego nieba,
Tyś we mnie męstwo wskrzesiła mdlejące,
Że mogłem śmiało z przeciwnością walczyć.
Miranda.  Jakże do lądu zdołaliśmy dobić?
Prospero.  O, tylko cudem bożej opatrzności.
Gonzalo, szlachcic neapolitański,
Do wykonania zleceń tych wybrany,
Dał nam przez litość trochę świeżej wody,
Trochę żywności, bielizny, odzieży,
I sprzętów wielkiej później dla nas ceny.
Wiedząc, jak książki kochałem, uprzejmie
Dorzucił tomy z mej biblioteki,
Co mi są droższe nad stracone księstwo.
Miranda.  O, gdybym mogła zobaczyć go kiedy!
Prospero.  A teraz słuchaj utrapień mych końca.
Tu, na tej wyspie, dobiliśmy lądu.
Tu z mej nauki zbierałaś, Mirando,
Lepsze owoce od innych księżniczek,
Którym czas zbiega na pustej nauce,
Pod okiem mistrzów mniej ode mnie bacznych.
Miranda.  Boże ci zapłać za twoje starania!
Lecz teraz, ojcze, powiedz mi przyczynę,
(Bo myśl ta ciągle duszę moją dręczył,
Dla której straszną burzę wywołałeś.
Prospero.  Dziwnem zrządzeniem, opatrzna Fortuna,
Orędowniczka moja dziś łaskawa,
Wszystkich mych wrogów przygnała do wyspy.
Jam sztuką moją zbadał, że mój zenit
Stoi pod wpływem gwiazdy pomyślności;
Jeśli dziś chybię pomyślnego wpływu,
Nadzieje nasze zmarnieją na wieki.
Lecz dosyć pytań. Widzę, sen cię zmorzył,
Sen dobroczynny — poddaj mu się chętnie.

(Miranda zasypia).

Przybywaj sługo! Jestem już gotowy.