Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/285

Ta strona została przepisana.
—   275   —

Niby braciszek twojego zakonu,
Odwiedzę władcę i lud mu podległy.
Daj mi więc habit i naucz mnie, proszę,
Jak się mam trzymać, bym uszedł za mnicha.
W wolniejszej chwili obszerniej wyłożę
Moje powody; teraz, jeszcze słowo:
Angelo, człowiek sumienny, surowy,
I zawsze baczny na zawistnych sądy,
Ledwo chce przyznać, że ma krew w swych żyłach,
Że kawał chleba nad kamień przenosi;
Zobaczę, czyli władza zmienia ludzi,
Czy pozór często mylną ufność budzi. (Wychodzą).


SCENA V.
Klasztor zakonnic.
(Wchodzą: Izabella i Franciszka).

Izabella.  Nie macie żadnych innych przywilejów?
Franc.  Czy tych nie dosyć?
Izabella.  O, aż nadto dosyć,
Uchowaj Boże, bym pragęła więcej;
Chciałabym raczej surowszej reguły
Dla sióstr pod świętej Klary inwokacyą.
Lucyo  (za sceną). Pokój tym ścianom! Hola!
Izabella.  Kto tam woła?
Eranc.  To głos mężczyzny. Słodka Izabello,
Otwórz mu furtkę, spytaj, czego pragnie,
Jeszcze ci wolno, nie przyjęłaś ślubów;
Bo gdy je przyjmiesz, nie będziesz już mogła,
Jak ja nie mogę, z mężczyzną rozmawiać
Bez obecności matki przeoryszy,
A wtedy nawet niewolno ci będzie
W ciągu rozmowy oblicza odsłonić,
Lub słowa wyrzec, jeśli kwef odchylisz.
Raz jeszcze woła. Idź się z nim rozmówić (wychodzi).
Izabella.  Pokój i szczęście z tobą! Kto mnie woła?

(Wchodzi Lucyo).