Łokieć. Od siedmiu lat i sześciu miesięcy, panie.
Eskalus. Domyślałem się z twojej zręczności w pełnieniu urzędu, że go sprawowałeś czas długi. Powiadasz więc, całych lat siedem?
Łokieć. I sześć miesięcy.
Eskalus. Ach, nie mały to być musiał krzyż dla ciebie! Źle, że tak często obarczasz się tą godnością. Czy niema w twoim cyrkule zdolnych do tego ludzi?
Łokieć. Mało, panie, mających dość sprytu do takich rzeczy; wybrani radzi wybierają mnie na zastępcę. Podejmuję się obowiązku za trochę grosiwa, a starczę wszystkiemu.
Eskalus. Słuchaj, przynieś mi listę imienną sześciu lub siedmiu najzdolniejszych ludzi twojej parafii.
Łokieć. Do mieszkania waszej dostojności?
Eskalus. Do mojego mieszkania. Żegnam cię. (Wychodzi Łokieć). Która teraz, jak sądzisz, godzina?
Sędzia. Jedenasta.
Eskalus. Proszę cię z sobą na obiad.
Sędzia. Pokornie dziękuję.
Eskalus. Wyrok na Klaudya głęboko mnie smuci.
Sędzia. Zbyt się surowym pokazał Angelo.
Eskalus. Surowość jednak była koniecznością.
Nie zawsze, co się miłosierdziem zdaje,
Jest miłosierdziem. Zawsze przebaczenie
Nowych i gorszych występków jest ojcem.
A przecie — przecie — o, biedny nasz Klaudyo!
Niema lekarstwa. Czas już, śpieszmy, panie!
Sługa. Angelo teraz daje posłuchanie,
Lecz wkrótce wyjdzie, idę go uprzedzić (wychodzi).
Stróż. Raz jeszcze spytam, jaka jego wola;