Lucyo. Mylisz się, mój ojcze.
Książę. To być nie może.
Lucyo. Co, książę nie miał do kobiet słabości? Choćby do pięćdziesięcioletniej żebraczki. Zwyczajem jego było rzucać jej dukata na miseczkę. Książę miał swoje przywidzenia; lubił się też zalewać, mogę cię o tem zapewnić.
Książę. Krzywdzisz go niewątpliwie.
Lucyo. Byłem jednym z jego poufałych. Nurkowaty to był jegomość, mój pan książę, i zdaje mi się, że zgaduję przyczynę jego oddalenia się.
Książę. Powiedz, proszę, jaka być może tego przyczyna?
Lucyo. Nie, daruj, ale ten sekret musi mi zostać za zębami; to jednak mogę ci powiedzieć, że wielka liczba poddanych przyznaje księciu rozum.
Książę. Rozum? Wszak niema wątpliwości, że go posiadał.
Lucyo. To człowiek powierzchowny, nieuk i wiatrołów.
Książę. Jest tu z twojej strony albo zazdrość, albo szaleństwo, albo omyłka. Cały potok jego żywota i sprawy, któremi sterował, powinny mu w potrzebie lepsze zapewnić imię. Niech mu tylko własne jego czyny za świadków służą, a zazdrośni nawet przyznają, że to mąż uczony, statysta i żołnierz. Albo więc mówisz bez świadomości, albo tę świadomość, jeśli ją posiadasz, złośliwość twoja ogromnie przyćmiła.
Lucyo. Znam go, mój ojcze, i kocham go.
Książę. Miłość mówi z lepszą znajomością, a z większą miłością znajomość.
Lucyo. Ba, ba, wiem ja, co wiem!
Książę. Nie sądzę, skoro sam nie wiesz, co mówisz. Jeśli kiedykolwiek książę wróci, (o co modły zanoszę codziennie), w jego przytomności odpowiesz za to, co mówisz; jeśli powiedziałeś prawdę, będziesz miał zapewne odwagę w oczy mu ją powtórzyć; moim będzie obowiązkiem zawezwać cię do tego; proszę cię więc, powiedz mi twoje nazwisko.
Lucyo. Nazywam się Lucyo, a książę zna mnie dobrze.
Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/323
Ta strona została przepisana.
— 313 —