Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/42

Ta strona została przepisana.
—   32   —

Alonso.  Wszystkie te słowa do uszu mi wpychasz,
Tylko ażeby drażnić me uczucia.
Bodajbym nigdy córki tam nie wydał!
W powrocie bowiem, ach, syn mój utonął!
I córka także umarła już dla mnie;
Od Włoch dalekiej nigdy nie zobaczę!
O, ty mój piękny, drogi mój dziedzicu
Na Neapolu i Medyolanie,
Jakiejże ryby stałeś się pokarmem?
Francis.  Może on żyje; widziałem, jak wody
Siekał pod sobą, na ich grzbiecie jechał,
Roztrącał opór i śmiałą pierś stawiał
Szalonym gniewom rozhukanej fali,
Ponad bałwany śmiałą wznosił głowę,
Silnem ramieniem wiosłował ku brzegom,
Co się do niego, falą wyjedzone,
Chyliły lekko, jakby ku pomocy.
Nie wątpię wcale, że się uratował.
Alonso.  Nie, nie, on zginął!
Sebast.  Sam podziękuj sobie
Za wszystkie straty, po których dziś płaczesz.
Bo kiedy błogim córki twej widokiem
Naszą Europę mogłeś uszczęśliwić,
Wolałeś męża szukać jej w Afryce,
Gdzie od twych oczu na zawsze wygnana,
Słuszny ci powód łez i żalu daje.
Alonso.  O, skończ, skończ, proszę!
Sebast.  Wszyscyśmy błagali,
U nóg twych klęcząc; samo piękne dziewczę,
Między odrazą, między posłuszeństwem,
Ważyło, w którą przechylić się stronę.
Dziś syn twój przepadł, boję się, na zawsze.
Wdów, dla tej sprawy, w twych królestwach więcej,
Niż na pociechę wieziemy im mężów.
Twoja w tem wina.
Alonso.  I moja też strata!
Gonzalo.  Sebastyanie, prawdom, które mówisz,
Brak łagodności i stosownej pory.