Kalibana). A to co za stworzenie? Człowiek, czy ryba? Umarły, czy żywy? To ryba; zapach ma ryby, starej, zepsutej ryby; gatunek sztokfiszu nie najpierwszej świeżości. Osobliwsza ryba! Gdybym był w Anglii, jak już raz byłem, a miał tę rybę, choćby tylko malowaną, niema jarmarcznego gawrona, któryby mi za pokazanie tynfa nie zapłacił. Tam, z taką potworą, można wyjść na ludzi; tam, lada bestya osobliwa może człowieka na nogi postawić, bo tam ludzie, co nie chcą dać złamanego szeląga na wspomożenie kulawego żebraka, nie pożałują dziesięciu za pokazanie umarłego Indyanina. Ma nogi jak człowiek, a płetwy, niby ręce! Ciepły, na uczciwość! Odstępuję teraz od pierwszej myśli; to nie ryba, ale wyspiarz, dopiero co piorunem zabity. (Grzmi). Ach, nadchodzi znowu burza! Najkrótsza dla mnie droga wsunąć się pod jego sukmanę, bo nie widzę innego schronienia w blizkości. Bieda dziwnych daje nieraz człowiekowi kompanów. Zostanę tak owinięty, dopóki burza nie wyleje wszystkich swoich mętów.
Stefano. Nie wrócę więcej na morze, na morze,
Lecz tu umrę na lądzie; —
Skorbutyczna to nuta, ledwo na pogrzeb dobra. Ale tu moja pociecha (pije).
I ja i kapitan i sternik przy flisie,
Wszyscyśmy kochali w swym czasie,
Magdusię i Józię, Anusię, Marysię,
Lecz żaden z nas nie dbał o Kasię;
Bo ona swej gąbki językiem bogatym
Bez końca wołała do majtka; idź z katem!
O dziegieć i smolę troszczyła się mało,
Choć krawczyk mógł skrobać, gdziebądź ją świerzbiało.
Więc dalej, na morze, zostawcie ją z katem!
I to także skorbutyczna nuta; ale tu moja pociecha (pije).
Kaliban. Nie dręcz mnie — och!
Stefano. A to co znowu? Czy dyabłów tu mamy? Czy drwicie z nas, przebrani za dzikich ludzi i Indyan? Ha