A oni zaraz, jakby źrebce mtode,
Na których grzbiecie nigdy jeździec nie siadł,
Otwarli oczy, nadstawili uszów,
Nozdrzami, zda się, wąchali muzykę;
Oczarowanych wiodłem jak bydlęta
Po zębach cierni, po kolcach jałowców,
Które im skórę krwią pofarbowały;
Wkońcu zawiodłem ich do tej kałuży,
Którą za celą twoją chwasty kryją;
Tam brodząc, darmo wyciągając nogi,
W śmierdzącem błocie po szyję zagrzęźli.
Prospero. Ptaszku mój, wszystko zrobiłeś, jak trzeba;
Zachowaj jeszcze niewidzialną postać,
Wszystkie tu z domu nagromadź rupiecie,
Żebym tą nętą złodziei tych złapał.
Aryel. Więc lecę, lecę (wychodzi).
Prospero. To dyabeł wcielony;
Nigdy do niego nie przylgnie nauka;
Wszystkie me prace dla niego podjęte,
Wszystkie, bez skutku, zmarniały, przepadły,
A jak z latami brzydnieje mu ciało,
Tak codzień duszę nowy trąd osiada.
Będę ich dręczył, niech ryczą z boleści.
Wszystko to na tym pozawieszaj sznurze.
Kaliban. Cicho! Niech naszych nie dosłyszy kroków
Nawet kret ślepy. Jesteśmy u mety.
Stefano. Słuchaj, potworo; twój duch, który, jak mówiłeś, miał być dobrym duchem, tak dobrze nas durzył, jak hultaje błędne ogniki.
Trynkulo. Potworo, cały trącę końskim moczem, na co się nos mój bardzo oburza.
Stefano. I mój także. Czy słyszsz, potworo? Jeśli u mnie w niełaskę popadniesz, zobaczysz —
Trynkulo. Że zginąłeś.
Kaliban. Dobry mój panie, zachowaj mi łaskę,