Wszystkie prawie komedye Szekspira, choć chodzą pod tym tytułem, nie są właściwie komedyami, w znaczeniu ściślejszem, jakie my do tego wyrazu przywiązujemy. Są one komedyami po dantejsku, dlatego, jak mówił nieśmiertelny wieszcz florencki, że się nie kończą łzami. I to „Wiele hałasu o nic“ dramatemby raczej nazwać należało niż komedyą. Wśród scen wesołych, jak piorun spada dramat — tragedya, i obleka scenę całunem. Ale jak z jasnego nieba spadł grom, tak z najniepozorniejszego źródła, skądby się jej spodziewać nie można, przychodzi pogoda...
Komedya to, (jeśli ją tak nazwać trzeba) zaprawdę piękna i dziwna, w której, jak w życiu, plotą się razem miłość, nienawiść, rozum i głupota, cnota i zepsucie, płacz i śmiech; — w której miłość osłania się nienawiścią, rozum staje się bezsilnym, cnota zostaje spostwarzoną, płacz kończy się śmiechem radosnym. Komedyą pozorów i niespodzianek nazywaćby się powinna ta sztuka — mistrzowsko osnuta, wykonana mistrzowsko, pełna drogich kamieni...
Jak w Dwóch panach z Werony, jak w Miarce za miarkę, temat, na którym gra nieśmiertelny wirtuoz, wiekuiście ten sam — jedyny, do którego się niemal wszystko w świecie sprowadzić daje — temat słabości i ułomności człowieka. W Dwóch panach z Werony, przyjaciel ulega pierwszej pokusie; w Miarce za miarkę, cnota pierwszej nie wytrzymuje próby — tu, dwie okrutne nienawiści, przy lekkiej pomocy przyjacielskiej zmieniają się w miłość, a najgłupszych w świecie dwóch ludzi do-