Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 12.djvu/125

Ta strona została przepisana.
—   115   —

Śród nocy, w wonnem powietrzu indyjskiem,
Długie nam chwile na rozmowach biegły.
Czasem, na płowym morza siedząc brzegu,
Płynące nawy ścigałyśmy okiem,
Śmiech nas brał, patrząc na ciężarne żagle,
Wydęte tchnieniem rozpustnych wietrzyków;
A ona pięknym swym płynącym chodem
(W łonie nosiła wtedy moje chłopię),
Po złotym piasku wybrzeża żeglując,
Naśladowała chyżej nawy podróż,
I niosła, niby z powrotem, drobnostki
Jak drogi towar z dalekiej podróży.
Śmiertelna, zgasła powijając syna;
Dla jej miłości syna tego chowam,
Dla, jej miłości dziecka nie opuszczę.
Oberon.  Jak długo myślisz w tym pozostać borze?
Tytania.  Do dnia zaślubin Tezeusza może.
Jeżeli z nami tańczyć chcesz bez swarów,
Świętować z nami przy blasku księżyca,
Zostań; inaczej opuść nasze koło,
A ja twych zabaw pewno nie zakłócę.
Oberon.  Daj mi to chłopię, a zostanę z tobą.
Tytania.  Nie dam za całe twe królestwo wróżek.
Wróżki, odejdźmy, bo zostając dłużej,
Nazbyt się głośnej doczekamy burzy.

(Wychodzi Tytania z Orszakiem).

Oberon.  Więc idź, lecz zanim lasy te opuścisz,
Potrafię za tę ukarać cię krzywdę.
Zbliż się tu, Puku. Przypominasz sobie,
Kiedym raz siedział na szczycie przylądka
I słuchał pieśni, którą mi syrena
Nuciła, siedząc na delfina grzbiecie,
Pieśń tak czarowną, że ucichło morze,
Z sfer swoich gwiazdy spadały szalenie,
By się dziewicy morskiej przysłuchiwać?
Puk.  Pamiętam.
Oberon.  Właśnie w tej widziałem chwili
To, czego oczy twe nie mogły dojrzeć,