Spłoszył ją swoim rykiem, i gdy pełna trwogi
Uciekała co prędzej, płaszcz jej spadł wśród drogi,
A lew go krwawą paszczą czerwono pomazał.
Gdy się wysmukły młodzian Piramus pokazał,
Znajdując wiernej Tyzby płaszcz zamordowany,
Swój miecz krwawy, występny, jakby opętany,
Niby rożen w głębiny piersi swoich wcisnął,
Skąd strumień krwi gorącej na powietrze trysnął.
Tyzbe, pod morwą skryta, kiedy powróciła,
Miecz kochanka z rozpaczy w sercu utopiła.
Teraz lew, blask księżyca, mur, dwaj kochankowie,
Każdy, jak przyjdzie kolej, resztę wam opowie
Tezeusz. Dziwnoby mi było, gdyby lew przemówił.
Demetr. Nic w tem dziwnego przecie, mój królu. Dlaczegóżby lew nie mógł mówić, gdy mówi tylu osłów.
Mur. Wypadło, żem jest murem w izbie tej, panowie,
Ja, kotlarz, co Ryjakiem naprawdę się zowię,
A mur, proszę pamiętać, nie nowy lecz stary,
W którym czas porysował szczeliny i szpary.
Przez jedną taką szparę kochankowie stali,
Nieraz sobie miłosne sekreta szeptali.
Ten kamień i to wapno jasno wam dowodzi,
Żem to ja tym jest murem; nikt tu was nie zwodzi.
Niebawem usłyszycie przez tę moją szparę,
Szepczącą sobie miłość zakochaną parę.
Tezeusz. Któżby lepszej wymagał mowy od kłaków i wapna?
Demetr. To najdowcipniejsza ściana, o jakiej zdarzyło mi się słyszeć.
Tezeusz. Piram zbliża się do muru, słuchajmy! (Wchodzi Piram).
Piram. Nocy ciemna, owita w czarne prześcieradło,
Nocy, co jesteś wszędzie, gdzie słońce nie padło,
O nocy, nocy, nocy! Biada, biada, biada!
Podobno w mojej Tyzby pokaże się zdrada.
O, murze, słodki murze! o, murze kochany,
Co dzielisz moje pola i ojca jej łany,
Pozwól mi przez twą szparę, mureczku mój drogi,
Po drugiej stronie okiem szukać mej niebogi.