Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 12.djvu/190

Ta strona została przepisana.
—   180   —

Lecz się poważam od twej obecności
Tydzień pożyczyć. Gdy do Czech zabierzesz
Mojego męża, pozwalam mu z góry
Miesiąc zabawić nad jego odjazdu
Dzień wyznaczony; choć wierzaj, Leontes,
Że cię nie kocham jeden tyk zegaru
Mniej, niźli żona swego męża kocha.
A więc zostaniesz?
Polix.  Nie, pani.
Hermiona.  Zostaniesz.
Polix.  Prawdziwie, pani nie mogę.
Hermiona.  Prawdziwie!
Daremnie błahą chcesz mnie zbyć przysięgą.
Choćbyś chciał gwiazdy przysięgą odrywać
Od niebios sklepu, ja mówię: zostaniesz;
Zaprawdę, królu, nie możesz odjechać:
Zaprawdę pani tak dobre, jak pana.
Jeszcze chcesz jechać? A więc mnie przymusisz,
Że cię zatrzymam jak mojego więźnia,
A nie jak gościa; sam opłacisz koszta,
A odjeżdżając od dzięk będziesz wolny.
Wybieraj między gościem albo więźniem,
Bo ja przysięgam na twoje „prawdziwie“,
Ze jedno z dwojga musisz teraz wybrać.
Polix.  Pani, więc gościem twoim zostać wolę.
Być twoim więźniem, znaczy cię obrazić,
Co dla mnie, pani, trudniej jest dokonać,
Niżeli tobie obrazę ukarać.
Hermiona.  Więc nie dozorcą, ale gospodynią
Jestem ci teraz. Więc mi opowiadaj
O figlach waszych z owych lat młodzieńczych:
Piękni, jak wnoszę, byli z was panicze.
Polix.  Tak jest, królowo, szczęśliwe chłopięta
Bez myśli o tem, co w przyszłości drzemie,
Pewni, że jutro będzie tak jak dzisiaj,
Że młodość z nami na wieki zostanie.
Hermiona.  A czy nie większym mąż mój był psotnikiem?
Polix.  Byliśmy oba jak bliźnie baranki,