Dalszym robotom; tak, ty, jego cześnik,
Którego z nizin wyniosłem do szczytu,
Któryś mógł patrzeć, jak niebo na ziemię,
Ziemia na niebo, na me pokrzywdzenie,
Ty, tak, ty mógłbyś zaprawić mu czarę,
Coby mu oczy zamknęła na wieki;
Ten napój byłby kordyałem dla mnie.
Kamillo. Królu, gotowy byłbym to wykonać,
A nie kielichem gwałtownej trucizny,
Ale napojem trawiącym powoli
Ogień żywotny, lecz daruj mi, królu,
Jeśli nie wierzę w plamę tę mej pani,
Która aż dotąd wzorem cnoty była.
Jam kochał ciebie —
Leontes. Zgnij więc wśród wątpienia!
Toż myślsz, że mam tak zmącone myśli,
Iż sam swej własnej męczarni szukałem?
Chciałem splugawić czystość mego łoża,
Gdy czystość snem jest, kiedy jej splamienie
Jest kolcem, cierniem, pokrzywą, os żądłem?
Rzucić zakałę na krew mego syna,
Którego kocham jak mego, bo wierzę,
Że jest mym synem; chciałżebym to zrobić,
Gdybym dojrzałych przyczyn na to nie miał?
Kto bez powodów chciałby tak oszaleć?
Kamillo. Wierzyć ci muszę; więc czeskiego króla
Jak pragniesz, panie, własną zgładzę ręką;
Ale ty, królu, skoro tamten zniknie,
Twoją królowę do łaski racz przyjąć,
Przez wzgląd na syna, aby zahamować
Po dworach obcych języków złośliwość.
Leontes. Jak ty mi radzisz, jużem wprzódy w myśli
Działaniom moim bieg podobny wytknął.
Honor królowej szwanku nie poniesie.
Kamillo. Więc teraz, królu, z pogodnem obliczem,
W jakie się przyjaźń ubiera wśród uczty,
Witaj królowę i króla czeskiego.
Jam jego cześnik; jeśli z mojej ręki
Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 12.djvu/199
Ta strona została przepisana.
— 189 —