Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 12.djvu/216

Ta strona została przepisana.
—   206   —

Leontes.  On się żony boi!
Paulina.  Chciałabym, królu, byś ty bał się twojej,
Wtedybyś dzieci twoje zwał twojemi.
Leontes.  Ha, zdrajców gniazdo!
Antygon.  Nie, zdrajcą nie jestem,
Na to ci światło niebieskie przysięgam.
Paulina.  Ani ja, królu, i nikt tu z przytomnych
Prócz ciebie tylko; ty, święty twój honor,
Twojej królowej, twego niemowlęcia,
Twojego syna wydajesz na żądło
Potwarzy, stokroć od miecza ostrzejsze.
Ty, królu, nie chcesz (przekleństwo nad nami,
Że cię do tego zmusić nie możemy),
Wzdrygasz się wyrwać uprzedzeń korzenia
Tak spróchniałego jak kamień jest zdrowy,
Jak zdrowe serce stuletniego dębu.
Leontes.  Nie wstrzymanego języka przekupka,
Pobiła męża, teraz mnie wyzywa!
Ten płód jest nie mój lecz Polixenesa;
Precz z nim z mych oczu, niechaj z matką razem
Spłonie na stosie!
Paulina.  Dziecię to jest twoje,
A jak to stare powiada przysłowie:
Tem gorzej, że tak podobne do ciebie.
Patrzcie, panowie, choć mały obrazek,
Ale jest cały ojca swego kopią;
Jego nos, oczy, usta i zmarszczenie,
Jego jest czoło, ba! nawet i dołki,
Rozkoszne dołki twarzy i podbródka,
Jego uśmiechy i kształt jego dłoni,
i palców jego i jego paznokci.
Matko naturo, coś ją utworzyła
Na jej rodzica szczere podobieństwo,
Jeśli i myśli w twojej są potędze,
Do jej kolorów nie mieszaj żółtego,
Aby jak ojciec nie marzyła później,
Że nie są dziećmi męża jej, jej dzieci!
Leontes.  Obrzydła baba! —