Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 12.djvu/229

Ta strona została przepisana.
—   219   —

Majtek.  Śpiesz się; nie odchodź zbytnie od wybrzeża,
Bo grozi burza, prócz tego, wokoło
Snują się ciągle dzikich zwierząt stada.
Antygon.  Nie trwóż się; wracaj; nie zwlekę przybycia.
Majtek.  Dobrze, żem tak się z tej wywinął sprawy.

(Wychodzi).

Antygon.  Pójdź, biedne dziecię! Nie wierzyłem dotąd,
Że zmarłych dusze na ziemię wracają,
Lecz matkę twoją widziałem tej nocy,
Lub sen do jawu nigdy podobniejszy,
Nie, nigdy nie był. Zbliża się istota,
Skroń chyląc bladą w tę i tamtą stronę;
Nigdy kobiety nie widziałem jeszcze
Tak pełnej żalu, a tak pięknej razem.
W białej osłonie, jakby świętość sama,
Spłynęła cicha do mojej kajuty;
Trzykroć przede mną pochyliła czoło,
Chwytała oddech, jakby chciała mówić,
A gdy przez oczy, jakby dwa strumienie,
Spłynęła rozpacz, te słowa mi rzekła:
„Kiedy los, przeciw lepszej twojej woli,
Zrobił cię katem mej biednej sieroty
Wedle przysięgi, którą wykonałeś,
Na czeskich brzegach samotne są miejsca,
Tam, płacząc, zostaw płaczące me dziecię,
A gdy ją wszyscy mają za straconą
Na wieki wieków, nazwij ją Perdytą!
Za czyn tak srogi, spełniony przez ciebie,
Nie ujrzysz nigdy żony twej Pauliny“.
Rzekła, i płacząc w wiatr się rozpłynęła.
Gdym z przerażenia ochłonął po chwili,
Myśli mi przyszły, że to nie marzenie.
Sny są igraszką, lecz ten sen jedyny
Za przewodnika zabobonnie biorę.
Wierzę, śmierć sroga królowę spotkała,
A to niemowlę, płód Polixenesa,
Wolą Apolla na ten brzeg zagnane
Na śmierć lub życie, wśród ziemi rodzica.