Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 12.djvu/278

Ta strona została przepisana.
—   268   —

Niejednym pięknym zdziwieni przedmiotem,
Aleśmy dotąd jeszcze nie postrzegli
Tego, co tutaj córkę mą sprowadza —
Matki posągu.
Paulina.  Jak pani za życia
Nie miała równej na ziemi kobiety,
Tak i jej ciała umarłego posąg
Prześciga wszystko, co ręce człowieka
Zdziałały kiedy, a widziały oczy;
Dlatego pilnie na stronie go chowam.
Ale jest tutaj; bądź przygotowany
Tak wierny, szczery obraz życia ujrzeć,
Jak wiernym śmierci obrazem sen cichy.
Królu, wznieś oczy i powiedz: „o, prawda!“

(Paulina podnosi zasłonę i pokazuje posąg).

Dobrze, że milczysz; to świadek najlepszy
Twego podziwu. Przemów jednak, powiedz,
Czy nie podobny?
Leontes.  Jej zwykła postawa!
Drogi kamieniu! skarż mnie, bym powiedział
To Hermiona! Lecz nie, ty nią jesteś,
Bo się nie skarżysz. Ona była czułą,
Jak niebios łaska, jak czułe niemowlę.
Ale, Paulino, Hermiony lica
Marszczków nie miały, ani tej starości,
Którą tu widzę.
Polix.  O! nie, ani śladu.
Paulina.  Tem większa dłuta snycerskiego sztuka,
Która szesnastu latom zbiegnąć daje,
I kształci posąg, jakby dzisiaj żyła.
Leontes.  Jakby dziś mogła żyć dla mej pociechy,
Gdy teraz duszę mą przenika bólem.
Tak stała kiedyś, z tą życia powagą,
Żywotnym ogniem, jak dziś zimna stoi,
Kiedym jej pierwsze miłości rzekł słowo.
O, sam się wstydzę; czyż mi nie wyrzuca
Kamień ten, żem jest zimniejszy od niego?
Królewskie dzieło! w twoim majestacie