Mój Boże, płakać chcę, szatan łzy trzyma.
Niech krew z mych oczu w miejsce łez popłynie
A ze krwią życie i dusza.
On chwyta
Język mój! Ręce chcę umyć, nie dają,
Mefistofel je i Lucyper wzięli.
Życia mi jedna została godzina.
Wybije zegar, szatan wnijdzie, Faust przeklęty!
Chciałbym do mego poskoczyć aż Boga,
Cóż mnie w tył ciągnie? Patrzajcie, tam w górze
Krew Chrystusowa po niebiosach płynie,
Jedna jej kropla zbawiłaby duszę,
Jedno pół kropli — Chryste! Zbawicielu!
Czego mi serce drzecie, żem to imię
Wymówił? Próżno! ja go wołać będę...
Już pół godziny, wkrótce cała minie...
O Boże! niech Faust cierpi lat tysiące,
Sto lat tysięcy w piekle! Zbaw go potem —
Godzina, bije godzina! Ma dusza
Czemuż nie może w tysiąc się rozprysnąć
Wody kropelek i w ocean spłynąć
I w oceanie na wiek wieków zginąć.
Obok Marlowe’a gwałtownego, namiętnego, rozpasanego, wspomnieć należy Jana Lilly, który nauki skończywszy w Oxfordzie i Cambridge, przybył na dwór Elżbiety i tu także pisał dla teatru, zastosowując się do mody i wymagań czasu — komedye i pasterki (pastoral). Był to uczony mąż na posługach dworu, niepospolitą obdarzony wyobraźnią i niezwykłą uzbrojony erudycyą. W Lillym, więcej niż w Szekspirze, kunsztowny żargon dworski i zbytnie nagromadzenie wyszukanych konceptów razi i nuży. Ale właśnie ten język szlifowany jak brylanty, błyszczący drobnymi ogniki, uchodził za kwintessencyę dobrego smaku. Sam Szekspir niekiedy przypomina szkołę Lilly, i między nimi, jak między poetą naszym a Marlowe’em, są podobieństwa stylu. Lilly jest świetnie dowcipny, strojny, upstrzony, ale mu czasem wymsknie się prawdziwie wdzięczna strofa, jak naprzykład w „the Maids Metamorphosis“ pieśń Elfów:
By the moon we sport and play,
With the night begins our day:
As we dance the dew doth fall,
Trip it, little urchin’s all,