Żaden nie zgadnie młodzieniec:
Bo zawsze bladość, zawsze rumieniec
Jasne oblicze jej stroi.
Niebezpieczne to, panie, wiersze dla białego i czerwonego koloru.
Armado. Czy nie przypominasz sobie, mój paziu, ballady o królu i żebraczce?
Ćma. Świat dopuścił się podobnej ballady, jest temu lat
trzysta, ale nie sądzę, żeby ją teraz znaleźć gdzie można było; zresztą, gdyby się nawet i znalazła, na nicby się nie przydała ani treścią, ani nutą.
Armado. Dołożę starania, żeby ten przedmiot traktowany był na nowo; będzie to dla mnie potężny przykład na obronę mojego błędu. Kocham wieśniaczkę, paziu, którą schwytałem w parku z tem rozumnem bydlęciem Łepakiem. Zasłużyła —
Ćma (na str.). Na chłostę i na lepszego niż mój pan, kochanka.
Armado. Śpiewaj mi, paziu; duch mój omdlewa z miłości.
Ćma. Dziwi mnie to nie pomału, gdy w sercu nosisz tak lekką dziewkę.
Armado. Śpiewaj, powtarzam!
Ćma. Poczekaj, panie, aż ludzie ci przejdą.
Tępak. Książę poleca ci, panie, abyś trzymał Łepaka pod dobrą strażą, nie dozwalał mu ani uciechy, ani pokuty, a trzy razy na tydzień pościć kazał. Co do tej panienki, polecono mi w parku ją trzymać jako mleczarkę. Żegnam cię, panie.
Armado. Zdradzam się rumieńcem. — Dziewczyno!
Żakien. Kawalerze!
Armado. Odwiedzę cię w altanie.
Żakien. Jak się zdarzy.
Armado. Znam miejsce.
Zakien. Chryste, jaki z was mędrek!
Armado. Opowiem ci cuda.
Żakien. Z taką facyatą?
Armado. Kocham cię.
Żakien. Nie pierwszyzna mi to słyszeć.