Mer. Nie odejdziemy, aż się tłum rozproszy.
Że też w tych panach tyle gniewu żyje!
Ja na czterdzieści lat raz się nie biję. (Wychodzą).
Puszkarz. Wiesz, jak Orlean nasz jest oblężony,
I jak przedmieścia zajęli Anglicy.
Syn. Wiem, ojcze, nieraz strzelałem już do nich,
Lecz wciąż na moje chybiałem nieszczęście.
Puszkarz. Nie chybisz teraz; słuchaj mojej rady:
Naczelnym miasta jestem ja puszkarzem,
Więc dobrym muszę odznaczyć się strzałem.
Właśnie książęce szpiegi mi doniosły,
Że Angielczycy, silnie na przedmieściu
Oszańcowani, zwykle z tamtej wieży
Patrzą na miasto, jakby to najlepiej
Prażyć nas ogniem, albo szturm przypuścić.
By to szpiegostwo przerwać raz na zawsze,
Działo naprzeciw wieży postawiłem,
I dzień już trzeci czatuję tu na nich.
Na mojem miejscu zajmij posterunek,
Bo już na nogach trzymać się nie mogę;
Jeśli ich ujrzysz, co tchu mnie zawołaj;
W gubernatora domu idę spocząć. (Wychodzi).
Syn. O, bądź spokojny, ojcze. Bylem tylko
Dojrzeć ich zdołał, nie będę cię trudził.
Salisbury. Talbot, me życie, radość moja, wrócił!
Jak cię w niewoli twojej traktowano?
Jakim sposobem wolność odzyskałeś?
Opowiedz wszystko na wieży tej szczycie.
Talbot. Miał książę Bedford jeńca w swoich ręku
Którego imię sir Ponton de Santrailles,