wałek sera, a wytrzyma zimno tak dobrze, jak szabla innego żołnierza, i na tem koniec.
Bardolf. Zapłacę wam śniadanie, żeby was pogodzić, i jak trzej ślubni bracia popłyniemy do Francyi. Zgódź się na to, dobry kapralu Nymie.
Nym. Na uczciwość, będę żył, jak będę mógł długo, o tem niema wątpliwości, a jak nie będę mógł żyć dłużej, zrobię, co będzie można; to moje ostatnie słowo i kwita.
Bardolf. Rzecz to pewna, kapralu, że wziął za żonę Elżbietkę Żwawińską; a i to pewna, że cię dziewka pokrzywdziła, boć byliście zaręczeni.
Nym. Nie wiem, co powiedzieć; rzeczy być muszą, jak mogą; ludzie mogą też spać, a spiąc mieć gardła przy sobie; ale, jak to powiadają, noże mają ostrza. Być musi, jak być może; choć cierpliwość zmęczoną jest szkapą, jeszcze pokłusuje. Musi się to jednak skończyć, tylko jak, nie mogę powiedzieć.
Bardolf. Oto zbliża się chorąży Pistol ze swoją żoną. Dobry kapralu, bądź cierpliwy. — Jakże zdrowie, mości gospodarzu Pistolu?
Pistol. Ha, podły kądlu, zwiesz mnie gospodarzem?
Klnę się na dłoń tę, gardzę tem nazwiskiem;
I lokatorów trzymać już nie będzie
Moja Elżbietka.
Żwawińska. Nie, na uczciwość, nie będzie już dłużej; boć nie możemy dać stołu i mieszkania jakiemu tuzinowi lub mendlowi szlachcianek, które zarabiają uczciwie na chleb igiełkami, żeby zazaz nie pomyślano, że trzymamy zamtuz. (Nym dobywa szabli). Matko Przenajświętsza, kogóż to widzę? Toć wnet zobaczymy rozmyślne cudzołóztwo i mężobójstwo.
Bardolf. Dobry poruczniku! dobry kapralu! tylko tu zachowajcie się spokojnie.
Nym. Figa!
Pistol. Figa dla ciebie, psie islandzki; ty ze stojącemi uszyma kądlu islandzki.