Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 2.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

raz siedzieć po szyję w Tamizie, a i ja też wolałbym, bądźcobądź, dotrzymać mu kompanii, byle nas tu nie było.
Król Henr.  Na uczciwość, jeśli mam powiedzieć wam sumiennie, co myślę o królu, sądzę, żeby nie chciał być gdzieindziej jak tam, gdzie jest teraz.
Bates.  To chciałbym, żeby był sam jeden, bo byłby pewny swego okupu, a niejeden biedaczyna uratowałby życie.
Król Henr.  Śmiem przypuścić, że nie jesteś do tego stopnia mu niechętnym, abyś mu życzył, żeby tu był sam jeden; mówisz to tylko, żeby wypróbować myśli innych. Co do mnie, zdaje mi się, że nigdzie chętniej umrzećbym nie mógł jak w towarzystwie króla, bo sprawa jego słuszna a spór honorowy.
Williams.  To więcej, niż wiemy.
Bates.  Albo jak wywiadywać się nam godzi. Dość dla nas wiedzieć, że jesteśmy króla poddanymi; jeśli zła jego sprawa, nasze posłuszeństwo królowi należne z grzechu nas obmywa.
Williams.  Jeśli sprawa nie jest dobra, sam król zda ciężki rachunek, gdy wszystkie nogi i ręce i głowy śród bitwy odcięte skleją się znowu w dzień ostatecznego sądu i wszystkie wykrzykną: Polegliśmy w tem a tem miejscu, jedni klnąc, inni wołając o doktora, ci zostawiając na ziemi biedne wdowy, tamci długi, inni znowu dzieci bez opatrzenia. Lękam się, że mała tylko liczba umierających na placu boju umiera dobrze, bo jak tam myśleć o zbawieniu, gdzie tylko krew jest na myśli? Otóż, jeśli ci ludzie źle umierają, ciężka to będzie sprawa dla króla, który ich tam poprowadził, bo nieposłuszeństwo jego rozkazom byłoby przeciw wszystkim obowiązkom poddaństwa.
Król Henr.  Więc i grzechy syna wyprawionego przez ojca z towarami, a tonącego na morzu w stanie grzechu, wedle waszej reguły, musiałyby iść na karb ojca, który go wyprawił; lub jeśli sługa niosący worek pieniędzy na rozkaz pana, napadnięty przez rozbójników, umiera w stanie grzechu bez pokuty, moglibyście powiedzieć,