Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 2.djvu/85

Ta strona została skorygowana.

Na tłum ten spójrzcie ubogi, wychudły;
Toć sam nasz widok dusze z nich wystraszy,
Tylko łupinę ludzką im zostawi.
Dla rąk tu wszystkich roboty nie starczy;
W ich zwiędłych żyłach ledwo krwi jest dosyć,
Aby naznaczyć plamką kordelasy,
Które dobędą z pochw francuskie zuchy,
A muszą schować dla braku zwierzyny.
Chuchnijmy tylko na te wątłe szyki,
Naszej odwagi para ich powali.
Ktoby śmiał wątpić, że nasze sługusy,
Ciury i tłumy chłopstwa niepotrzebne,
Wkoło szwadronów naszych się wijące,
Z pól naszych mogą wymieść tę hołotę,
A nam, u wzgórzy tych stóp rozwiniętym,
Na polowanie dość byłoby patrzeć?
Lecz honor broni; cóż nam pozostaje?
Raz podnieść rękę — i wszystko się skończy.
A więc na pierwsze rogu zawołanie,
Strzelcy, wyruszyć czas na polowanie;
Ledwo się nasze pokażą szwadrony,
Warować będzie Anglik przestraszony.

(Wchodzi Grandpré).

Grandpré.  Parowie Francyi, co znaczy ta zwłoka?
To ścierwo morskie, o kości swych całość
Rozpaczające, szpeci nasze pola.
Ich poszarpanych sztandarów gałganki
Drżą pod wzgardliwem tchnieniem naszych wiatr
W żebraków armii Mars zda się bankrutem,
Trwożnie patrzącym z pod rdzawej przyłbicy;
Jeźdźcy na koniach siedzą jak świeczniki,
Których ramiona trzymają pochodnie;
Szkapy wychudłe pospuszczały głowy,
Z ich ócz zagasłych cieknie śluz kroplami,
Munsztuki żutą poszpecone trawą
Wiszą im z ciężkich pysków nieruchome;
Górą nad nimi, oprawcy ich, kruki
Krążą, czekając na godzinę uczty.